poniedziałek, 29 lipca 2013

Sernikowa saga - trening czyni mistrza :)

Dla wszystkich znudzonych już inwazją serników na blogu obiecuję, że to na razie ostatni post z tym ciastem. Pomysł wpadł mi do głowy w upalną sobotę i miałam nawet przełożyć pieczenie na chłodniejsze dni, ale tak bardzo chciałam sprawdzić połączenie smaków, że wyczekałam wieczoru, kiedy temperatura spadła o jakieś dwa stopnie :) i odpaliłam piekarnik. Trud się opłacił i teraz dzielę się z Wami efektem tej naprawdę ciężkiej pracy :)
Tym razem ciasto na spód zrobiłam w ilości podwojonej i dodałam do niego pokruszone pistacje. Dodałam też wyjątkowo masło zamiast oleju kokosowego. Wyłożyłam ciastem spód tortownicy oraz cztery tartaletki. Uwijałam się, żeby ciasto jak najszybciej trafiło do lodówki.
Szkoda, że ja się tam nie mieszczę ;)
Najtrudniejsze przede mną, nastawiam piekarnik na 190 stopni, puf, puf, sernik będzie z piekła rodem. Po pół godzinie wygodnego chłodzenia się w lodówce wszystkie formy trafiają do piekarnika na 15 minut.
Dwa opakowania sera do twarogu czekają na swoją kolej. Ponieważ chcę zrobić dwie zupełnie inne masy, nie mogę wymieszać nawet podstawy razem. Zaczynam od jasnej masy - ser mieszam z cukrem, wodą różaną, potem dodaje jajka, łyżkę skrobi z tapioki a na końcu zmielone pistacje Masa jest identyczna jak w serniku z poprzedniego weekendu, ale dałam jeszcze mniej cukru.
Czas na kolejną masę. Tak jak poprzednio mieszam ser z cukrem, ale dodaję jeszcze rozpuszczoną gorzką czekoladę i drobno porwane listki mięty. Do tej masy nie daję wody różanej, aromatem jest mięta. Do czekoladowej masy dodaję jajka oraz łyżkę skrobi z tapioki.
Na dwie tartaletki wyklejone waz z brzegami ciastem, które jest już podpieczone wylewam po dwie łyżki czekoladowej masy. Podobną ilość masy pistacjowej wylewam na tartaletki, które były wyklejone ciastem tylko na dnie. Potem czas na duży sernik. Na początek wylewam czekoladową masę, bo jest ona gęstsza. Właściwie trudno nazwać to wylewaniem. Rozkładam ją łyżką po całej powierzchni spodu. Na środek tej masy wykładam masę pistacjową i wyrównuję. Na końcu widelcem zbieram delikatnie ciemną część masy i robię "promienie" wewnątrz jasnej masy.
Ponownie komplet form trafia do pieczenia, tylko że małe foremki wyciągam z piekarnika już po pół godzinie, sernik pozostaje w piekarniku okrągłą godzinę, a nawet dłużej, bo po wyłączeniu gazu studzi się przy uchylonych drzwiczkach.
Temperatury mimo późnej pory są wysokie, więc studzenie idzie opornie. Wszystkie serniki trafiają do lodówki około trzeciej w nocy :)
Po śniadaniu czas na zaopiekowanie się sobotnim dziełem. Małe serniczki są na tyle urocze, że postanawiam zostawić je bez zmian. Sernik też prezentuje się pięknie, ale w planach był krem i realizacja jest na sto procent. Krem to serek mascarpone wymieszany z odrobiną cukru migdałowego. Cieniutką warstwą smaruje wierzch sernika i posypuję go szczodrze mielonymi pistacjami. A potem wykrawam kawałek i.... już wiem, że warto było wczoraj znosić podwójny upał w kuchni. Zresztą oceńcie sami :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz