sobota, 29 marca 2014

Babka malinowo - orzechowa

Zaczęła się wiosna, zaczęły się też tematy diet. Tymczasem ostatnio najwięcej radości w kuchni sprawia mi pieczenie wszelakich ciast i ciasteczek, co jakoś nie sprzyja diecie. Właściwie nigdy nie liczę kalorii, bo szkoda mi życia i zdrowia na dodatkowe stresy i dyscyplinowanie się, zamiast poszukiwania przyjemności.
Poza tym nie każdy przepis można "zdekaloryzować" bez utraty bogatego smaku i idei samego dania. Czasem można jednak spróbować stworzyć coś od początku z myślą o tym, aby było pyszne a jednocześnie mniej kaloryczne.
Oto przedstawiam Wam efekt takich przemyśleń - babeczka malinowo orzechowa. Maliny możecie użyć mrożone lub świeże - ja dodałam do babki maliny pozostałe z produkcji nalewek :)
Zatem co my tu mamy: sto gram rozpuszczonego oleju kokosowego, pięćdziesiąt gram ksylitolu, pięćdziesiąt gram orzechów brazylijskich posiekanych, dwie duże łyżki malin, dwa jajka i sto dwadzieścia ml mleka (u mnie 2%).
Do płynnego oleju dodajemy ksylitol, orzechy i maliny. Mieszamy. Mleko mieszamy z jajami i dodajemy do oleju. I tu ważna uwaga - olej kokosowy poniżej 25 stopni tężeje, pamiętajcie więc aby mleko, które dodajecie nie było z lodówki. Zimne mleko spowoduje, że masa stężeje błyskawicznie na kamień. W takim przypadku miskę z masą umieśćcie nad gotującą wodą, aby podgrzać masę i móc dalej przygotowywać babkę. To tyle w kwestii płynnej.
Do drugiej miski przesiewamy 225 gram mąki, pół łyżeczki proszku do pieczenia, łyżeczkę cynamonu. Suche składniki należy teraz wmieszać do masy. Powstanie dość gęste ciasto, które przekładamy do keksówki i wyrównujemy wierzch. Ja użyłam formy silikonowej, tradycyjną należy wyłożyć papierem do pieczenia, który dodatkowo natłuszczamy.
Ciasto powinno trafić na środkową półkę piekarnika nagrzanego do 180 stopni. Czekamy na upieczenie około 50-60 minut. Po około kwadransie w domu zaczyna bosko pachnieć, możecie zabrać się teraz za najmniej przyjemne zadania, bo i tak wydadzą się milsze :) Korzystajcie z aromaterapii.
A kiedy babeczka jest gotowa, niech chwilę ochłonie, a potem przełóżcie ją na kratkę.
Nie polecam jedzenia gorącego ciasta, ale zrozumiem, jeśli nie uda się Wam powstrzymać :)



piątek, 28 marca 2014

Stałe łącze z witaminą 2 - tropikalne smaki na weekend

Obiecałam dalsze części sokosagi  - o to odcinek drugi - tropikalny.

A skoro tropikalny, to potrzebujemy trochę egzotycznych owoców. Najlepiej w kolorze słońca, np. ananas, melon miodowy, mango plus odrobinę zielonego - jedno kiwi i kilka listków mięty. Jako naczynie możecie użyć skórki z ananasa lub zrobić melonowe czarki. Mój ananas uszkodził się podczas wykręcania zawartości i przeciekał :) Na szczęście z melona udało się zrobić całkiem fajne czarki. Dla lepszej równowagi delikatnie ścięłam każdej czarce czubek :)
Z takim sokiem czuje się nie tylko weekend, ale wręcz wakacje :)


środa, 26 marca 2014

Stałe łącze z witaminą :)

Nie wiem ilu z Was pamięta jeszcze pijalnie soków marchwiowych. Lata siedemdziesiąte obfitowały w "ciekawe" rozrywki , takie jak wspomniane właśnie pijalnie, saturatory, znane chyba głównie w Szczecinie i  działające do dziś Paszteciki oraz bary mleczne, które na szczęście znów cieszą się popularnością.
Jako pięcioletni dzieciak mieszkałam bardzo blisko pijalni soku z marchwi. Zawsze podejmowałyśmy z mamą próby wlania we mnie chociaż małego kubeczka. Niestety sok z marchwi jakimś dziwnym trafem nie jest dla mnie przyswajalny. Chyba, że z dodatkiem innych warzyw i owoców. Jednak w tej pijalni sok był tylko marchwiowy, nic nie wychodziło więc z naszych prób i w końcu musiałyśmy się poddać  :)

Udało mi się odnaleźć w internecie zdjęcie pijalni soków z Poznania. Zamieszczam je, bo świetnie oddaje klimat tamtych czasów .


O sokach wspominam nie bez powodu. Przesilenie wiosenne daje już znać o sobie. Wiele osób narzeka na bóle głowy, osłabienie. Ponieważ nie używam suplementów aptecznych pomyślałam, że należałoby uzupełnić braki w organizmie czymś łatwo przyswajalnym i smacznym. Soki i koktajle są świetnym źródłem witamin, na szczęście nie muszą to być soki z samej marchewki.
Do zrobienia soku wystarczy sokowirówka, ale w wyniku wytwarzania się podczas jej pracy wysokich temperatur, tracimy cenne witaminy. Wyższą jakość soku zapewnia wyciskarka wolnoobrotowa, której dodatkowymi zaletami jest cicha praca i wysoka wydajność. Jeśli jednak nie mamy takiego urządzenia zróbmy sok taki na jaki pozwala nam wyposażenie.
Dziś zapraszam Was na sok z różowych winogron, jabłek i liści mięty. Wycisnęłam winogrona w całości, a z jabłek usunęłam tylko gniazda nasienne. Użyłam sporej kiści winogron i trzech średnich jabłek. Sok jest bardzo słodki, a dodatek mięty wspaniale orzeźwia. Przy okazji okazało się, że mięta jest doskonałym dodatkiem do soków, w których jest dużo warzyw korzeniowych, które silnie obciążają smak, jak np buraki.
Dziś polecam Wam sok z winogron, na dobry początek i rozpoczęcie sezonu pijalni soków :) Na następne odcinki zapraszam wkrótce.







poniedziałek, 24 marca 2014

Cannelloni - świeżego szpinaku nigdy dość :)


Tydzień zwodził nas pięknym słońcem i obietnicą spacerowego weekendu i oczywiście nic z tego nie wyszło. Już w piątkowe popołudnie nadciągnęły burzowe chmury. W sobotę poranek orzeźwił mnie podczas porannego spaceru z psem. Stało się jasne, że znów trzeba przesunąć planowane rozrywki outdoorowe.
Może to i dobrze, przynajmniej bez poczucia straty weekend spędziłam na porządkach wiosennych. Takie porządki potrafią być męczące, a nawet niebezpieczne, wnosząc z bólu w plecach :)
Na pocieszenie udało się umieścić trochę wiosny na talerzu. Przede wszystkim spożyliśmy "przemysłowe" ilości surówek i świeżo wyciskanych soków. Dzięki temu dania główne mogły być całkiem skromne i proste. Ten weekend całkowicie zdominowały warzywa, niezbyt klasyczne placki ziemniaczane i prawie mieszczący się w klasyce makaron cannelloni ze szpinakiem i ricottą :)
Pierwsze pęczki świeżego szpinaku, jakie są dostępne na straganach są jeszcze wątłe i niewielkie. Niemniej jednak nadają się doskonale jako farsz do makaronowych rurek. Listki szpinaku dokładnie myjemy i pozbawiamy ogonków, drzemy w palcach na mniejsze cząstki. Na oleju kokosowym lekko je obsmażamy, wcześniej szkląc dwa ząbki czosnku. Tak przygotowany szpinak, lekko przestudzony miksujemy blenderem w misce z serkiem ricotta, odrobiną gałki muszkatołowej, soli i pieprzu. Ja dodałam jeszcze pół łyżeczki kurkumy i ćwierć łyżeczki pieprzu kajeńskiego.
Moje cannelloni są gotowe do zapiekania bez wcześniejszego obgotowywania, więc dwanaście rurek napełniam za pomocą szprycy farszem. Naczynie do zapiekania smaruję olejem kokosowym i układam obok siebie rurki w dwóch warstwach. Całość zalewam sosem beszamelowym i posypuję tartym parmezanem. Zapiekam makaron przez około 40 minut w temperaturze 180 stopni. Rurki potrzebują czasu aby zmięknąć. Do tego pyszna wiosenna surówka i obiad gotowy :)


czwartek, 20 marca 2014

Ciasteczka krajane :)

Chodzą za mną ostatnio nietypowe wypieki. Nie zdradzam, co tam sobie wymyśliłam, bo własne pomysły nie zawsze udają się w realizacji.
Na razie więc opieram się na przepisie znalezionym w kolejnej upolowanej w TK Maxx książce. Takie szperanki to same korzyści. Szlifujemy obce języki, a dodatkowo znajdujemy przepisy z różnych stron świata do wypróbowania. Czasem bardziej, a czasem mniej egzotyczne.
Tym razem mało egzotyczny, ale dla miłośników ciasteczek, na pewno ciekawy przepis. Ciasteczka maślane krajane.
Zaczynamy od zmiksowania na puszystą masę 200 gram miękkiego masła ze 100 gramami cukru kryształu. Ja użyłam cukru brązowego. Kiedy powstanie puszysta masa wmiksowujemy łyżeczkę esencji waniliowej i  dodajemy 300 gram przesianej wcześniej mąki. U mnie jak zwykle - mąka orkiszowa. Miksujemy aż powstanie twardawe ciasto. Gdyby nie udało się połączyć dokładnie wszystkich składników w mikserze, ugniećcie wysypane okruszki na stolnicy. Gotową kulę ciasta dzielimy na pół i rolujemy dłonią wałki. Wg przepisu średnica wałka powinna wynosić około 6cm, moje wałki były chudsze, miały około 3 cm średnicy. Wałki obtaczamy w kryształkach cukru, przykrywamy i chłodzimy w lodówce przez dwie godziny. Ja zamroziłam je na około godzinę, ponieważ nie miałam tyle czasu na oczekiwanie.
Kiedy ciasto stwardnieje każdy wałek kroimy na centymetrowe plasterki. Wykładamy plasterki na wyłożoną papierem do pieczenia blachę i wkładamy do piekarnika rozgrzanego już do 180 stopni.
10 do 12 minut i proszę - mamy ciasteczka. Pachną waniliowo - maślanie.
Po wyjęciu z piekarnika zostawcie je na parę minut do ochłonięcia zanim przełożycie je na kratkę do całkowitego ostygnięcia. Przy okazji, co ja już wiem, a czego się nie spodziewałam, pozostawcie trochę przestrzeni między ciasteczkami. Chciałam zmieścić wszystkie na jedno pieczenie i położyłam je zbyt blisko siebie. Krążki tym czasem lekko się powiększyły i skleiły ze sobą. Z powodu niesamowitej kruchości ciężko je rozdzielić bez zniszczenia.
A później przygotujcie się na prawdziwy szok smakowy. Ciasteczka są wyjątkowo kruche, delikatne i przepyszne, o lekko krówkowym posmaku. Idealne do porannej kawy lub herbaty. Następnym razem postaram się zrobić grubsze walce, żeby upiec większe ciastka, żeby bez wyrzutu sumienia móc powiedzieć, że przecież zjadłam tylko dwa :)



piątek, 14 marca 2014

Maślane ciasto czereśniowe pod kratką :)

Przypomnę Wam dziś o lecie. O tej rozkosznej porze, ciężkiej od słodyczy owoców. Między innymi dojrzałych, prawie czarnych, soczystych czereśni :)
Właśnie kilogram takich idealnych owoców zamroziłam latem. Zużywałam je oszczędnie w trakcie zimy, a teraz ostatnie pół kilograma wypestkowane trafiło do pysznego, bardzo kruchego ciasta.
Ponieważ przepis jest trochę inny niż na tartę rozpiszę się nieco, jak przygotować ciasto i owoce.
Czereśnie odmrażamy i pozbawiamy pestek. Odstawiamy na sicie, aby pozbyć się nadmiarowego soku. Taki sok można użyć do zabarwienia lemoniady na piękny rubinowy kolor.
Dziś postanowiłam wykorzystać do wyrabiania ciasta malakser. Jeśli nie macie takiej możliwości, ciasto możecie zrobić tradycyjnie siekając tłuszcz z mąką.
W malakserze poszło szybciej i chyba przerzucę się na stałe na to urządzenie.
Do misy malaksera wsypujemy przesianą mąkę, około 250 gram oraz wrzucamy miękkie masło pokrojone w małe kostki, 200 gram. Dodajemy łyżeczkę soli. Zamykamy malakser i włączamy pracę pulsacyjną. Kiedy składniki połączą się w posiekane ciasto dolejcie trzy łyżki zimnej wody i jeszcze na chwilę włączcie urządzenie. Ja uzyskałam gładkie ciasto, które po wyjęciu z malaksera uformowałam w kulę i zawinięte w folii włożyłam do lodówki na pół godziny.
Ciasto się chłodzi, więc czas zająć się owocami. Odsączone czereśnie przekładamy do miski. Dodajemy pół szklanki cukru brązowego i pół szklanki mąki migdałowej. Dokładnie mieszamy, aż składniki dobrze się połączą. Wyciągamy ciasto, odkrajamy 2/3 i mniejszy kawałek odkładamy do lodówki. Większą część rozwałkowujemy na cienki placek i wykładamy nim formę na tartę. Najlepsza byłaby taka z wyciąganym dnem. Ja mam zwykłą ceramiczną i też się dobrze spisała. Ciasto jest zbyt kruche aby wyjąć je w całości, jeśli nie mamy ruchomego dna  :)
A zatem mamy formę wyłożoną dokładnie ciastem, które opada lekko poza formę. Chowamy je do lodówki i wyciągamy pozostały kawałek do rozwałkowania. W tym czasie już nagrzewamy piekarnik do 200 stopni.
Rozwałkowany kawałek ciasta kroimy na szerokie na centymetr paski. Wyciągamy z lodówki formę z ciastem, wykładamy na nie owocową pulpę i wyrównujemy powierzchnię.
Paseczki ciasta rozkładamy w jednym kierunku starając się układać je w miarę równych odległościach i łączyć na brzegach z podstawowym ciastem. Kolejne paski układamy pod kątem prostym do pierwszych, aż utworzy się kratka na powierzchni owoców. Wszystkie paseczki doklejamy do brzegów ciasta a całość przed włożeniem do piekarnika smarujemy rozbełtanym jajem. Po 35 minutach wyciągamy gotowy placek. Pachnie jak zawsze, gdy ma się do czynienia z czereśniami i migdałami - obłędnie. Słonawe ciasto świetne uzupełnia się ze słodkim wypełnieniem. Ciasto jest bardzo kruche i maślane. I przenosi nas we wspomnienia upalnych dni :)


środa, 12 marca 2014

Pappardelle w sosie śmietanowym :)


Mówi się, że dziś można kupić wszystko. Ale wydaje mi się, że to stwierdzenie jest trochę na wyrost. Albo może kupić można wszystko, ale czasem proces kupowania nie odzwierciedla korzyści z zakupu. Chociażby zakup makaronu. Wydawało by się, że wybór jest olbrzymi, a tymczasem nie do końca. Przekonałam się o tym, kiedy usilnie próbowałam spełnić swoją zachciankę na pappardelle. Dziarsko przeszukiwałam regały makaronowej krainy w różnych wielkopowierzchniowych sklepach, a tam ani śladu szerokich wstęg. Mimo, że półki uginają się od makaronów wielu producentów, to ich rodzaje są bardzo ograniczone. Oczywiście możecie powiedzieć, że to nie żaden problem, że można było sobie kupić inny makaron, ale ja chciałam właśnie taki. Po drugie - czemu rezygnować, skoro bardzo czegoś pragniemy. Udało mi się wreszcie upolować grube wstęgi i to na szczęście bez konieczności zakupów internetowych. A skoro już je mam, muszę postąpić zgodnie z ich nazwą :) (dla niewtajemniczonych pappare - pożreć).
Na maśle szklę cebulę. Pieczarki dość grubo skrojone duszę i przyprawiam pieprzem i solą. Dodaję odrobinę kolendry. Kiedy pieczarki są już gotowe mieszam śmietankę z odrobiną skrobi z tapioki, dodaję sosu sambal na końcówce noża i tak przygotowaną miksturę wylewam na patelnie, mieszając aż całość zgęstnieje.
Makaron po sześciu minutach gotowania jest idealny. Wykładam go na talerze, dodaję sos, polewam odrobiną ostrej oliwy z oliwek i przyozdabiam listkami kolendry. Jeszcze tylko lekka sałata i obiad gotowy. Pappardelle są niesamowite i już wiem, że czas poświęcony na ich poszukiwaniu nie był zmarnowany :)



niedziela, 9 marca 2014

Rok bloga - tortowa celebracja :)

Nie wiem jak to się stało, ale już rok za mną i za Piątą Porą Roku. Nie spodziewałam się, że wytrwam, a teraz wcale nie zapowiada się, bym miała przestać. Coś co zaczęłam robić z ciekawości i za namową stało się mi bardzo bliskie. Dzięki zapiskom kuchennym na blogu ciągle uczę się czegoś nowego. Być może bez tego bloga nadal piekłabym tylko ciasteczka z gotowego ciasta francuskiego, jak miało to miejsce zaledwie dwanaście miesięcy temu. A dzięki blogowi poszło jak burza. 21 marca, ze skręconym na oblodzonym chodniku kolanem siedziałam w domu i postanowiłam upiec pierwsze ciasto czekoladowe. Wyszło tak pyszne, że już nie mogłam się zatrzymać. W maju zaczęłam piec tarty - była okazja i była tarta majowa z kajmakiem. Potem rozpoczęłam sezon serników, w różnych odsłonach, smakach i kolorach. Następnie postanowiłam dowiedzieć się o co chodzi z tymi biszkoptami. I tak oto doczekaliśmy pierwszego tortu, co ciekawe, podobnie jak w przypadku pierwszej tarty, był on kajmakowy.
Potem był konkurs, urodziny i wszystko kręciło się wokół tematów tortowych :)
Postanowiłam zagłębić się mocniej w biszkopty.
Przy torcie kajmakowym, biszkopt jest z rozdzielonych jaj. W między czasie znalazłam trochę porad na temat dobrych biszkoptów i postanowiłam uprościć sobie i Wam pieczenie.
Po pierwsze jaja w całości wbijamy do naczynia z miarką. Pięć wiejskich jaj jakich użyłam to około 300 mililitrów. Możemy potraktować je na potrzeby tego przepisu jak gramy. A zatem potrzebujemy na 300 ml/gr jaj 150 gram cukru kryształu i 150 gram mąki. Zwykłej jasnej mąki. I to wszystko, czego potrzebujemy na biszkopt. Chyba, że chcemy, tak jak ja, zrobić biszkopt ciemny. Wówczas musimy w ramach 150 gram mąki zmieścić jeszcze kakao. Np. 40 gram kakao i tylko 110 gram mąki.
Jaja w całości miksujemy z cukrem na masę. Mąkę z kakao przesiewamy. Kiedy masa jest już gotowa delikatnie łączymy ją drewnianą łyżką z suchymi składnikami. Należy to zrobić szybko, ale niekoniecznie energicznie. Wiadomo, biszkopt ma być puszysty, a o tym decyduje ilość powietrza ubitego z jajkami. Kiedy mieszamy jaja z mąką nie możemy przy okazji zniszczyć napowietrzenia masy.
Piekarnik powinien być już ciepły, kiedy wstawiamy do niego formę z dobrze wyrównaną masą biszkoptową. Ja po 10 minutach zmniejszyłam temperaturę w piekarniku ze 185 stopni na 170 i tak już utrzymałam do końca pieczenia, czyli dodatkowe dwadzieścia minut.
Pod koniec pieczenia kontrolnie wbity patyczek pozostał suchy. Wyłączyłam więc gaz i uchyliłam drzwiczki piekarnika, pozostawiając ciasto do ostygnięcia. Kiedy lekko ochłonął wyjęłam go i pozostawiam na kratce do całkowitego ostygnięcia. Gdyby biszkopt lekko wyrósł na środku najlepiej po wyjęciu  z tortownicy obrócić go do góry nogami. Dół jest zawsze idealnie płaski, więc nadaje się na wierzch tortu.
Biszkopt przekroiłam na dwa blaty, bazowy nasączyłam kompotem wiśniowym. Na krem użyłam śmietany 30 procentowej, dużego opakowania serka mascarpone i cukru waniliowego. Najpierw ubiłam śmietanę. Potem lekko zmiksowałam mascarpone z cukrem i małymi porcjami wmieszałam bitą śmietanę.
Białym kremem wysmarowałam pierwszy blat. Poukładałam na kremie wiśnie z kompotu i przykryłam je kolejną warstwą kremu, którą wyrównałam szpatułą a następnie położyłam drugi blat. Pozostały krem nałożyłam na wierzch i boki tortu i rozsmarowałam na tyle równo, na ile tylko mi się udało.
Wierzch przyozdobiłam paroma wiśniami i wstawiłam tort do lodówki.



Na koniec tylko przypomnę Wam, że do biszkoptu powinniście mieć składniki w temperaturze pokojowej. Kiedy jednak zabieracie się za krem, pamiętajcie, że i śmietana i serek mascarpone muszą być zimne. Później to już tylko pozostaje kroić i zajadać :)


wtorek, 4 marca 2014

Almond hearts - kruche jak miłość :)

Uwielbiam piec kruche ciasteczka. Lubię też dobierać ich kształty nie tylko do okazji, ale też do przesłania, jakie chciałabym wyrazić wobec tych, których nimi poczęstuję.
Kiedy chcę dobrej zabawy i miłego towarzystwa, mogę upiec ostre gwiazdki, które znajdziecie tutaj.
Bywają też dni, kiedy chcę przytulić cały świat, sprawić, aby chwila, którą uwieńczy zwykłe, kruche ciasteczko - była niezwykła. Dlatego, kiedy mieszałam składniki migdałowych ciasteczek, wiedziałam, że jedyna forma, w jakiej mogą zostać upieczone to wielkie serca :)
Przewrotne jest, że te wspaniałe, migdałowe serca odznaczają się wielką kruchością. Zupełnie tak, jak delikatne uczucia miłości, które nie dają się zmierzyć, zważyć, a czasem pękają w najmniej oczekiwanym momencie. Zawsze jednak chcemy ich doświadczać, chcemy poznać ich smak.
Smak ciasteczek możecie poznać o wiele łatwiej. Wystarczy, że zastosujecie się do przepisu, który znajdziecie poniżej :)
Mieszamy szklankę jasnej mąki orkiszowej z połową szklanki mąki migdałowej. Dosypujemy opakowanie cukru migdałowego, dodajemy jajo, pół łyżeczki proszku do pieczenia i około sto gram rozpuszczonego masła. Wyrabiamy szybko ciasto i wstawiamy je na pół godziny do lodówki.
Rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni i wyciągamy stolnicę na stół. Rozwałkowujemy ciasto na grubość około 5 milimetrów i wykrawamy duże serca. Układamy je na papierze do pieczenia na dużej blasze i wstawiamy do piekarnika. Pamiętajcie, aby nie piec ich dłużej niż 15 minut. Jak to zwykle bywa, kiedy mamy do czynienia z mąką migdałową - zapach w domy jest niesamowity.Po kwadransie wykładamy serca na kratkę.
Jeśli potrzebujecie dużo miłości i chcecie poczuć się dopieszczeni proponuję zasiąść wygodnie przy stole. Ułożyć ciasteczka na talerzyku i smarować każde ulubioną konfiturą lub kremem. Migdałowe serce posmarowane kremem czekoladowym sprawi, że każdy poczuje się kochany i przytulony :)


sobota, 1 marca 2014

Konkursowe wyniki - tort pojedzie do....

Przyszedł czas na rozwiązanie tortowego konkursu. Przede wszystkim dziękuję wszystkim, którzy zechcieli podzielić się swoimi wspomnieniami. Bardzo trudno jest wybrać, ponieważ każda opowiedziana historia zawiera niesamowite emocje. Wspaniałe są nie przedmioty, o których pisali niektórzy z Was, ale uczucia jakie Wam wówczas towarzyszyły, które do dziś budzą przyjemność, nostalgię - a na pewno przenoszą w czasie.
Wspaniałe są też opowieści o narodzinach dzieci. To wyjątkowo wzruszające historie, ponieważ nie mogą z nimi konkurować żadne inne. Wybaczcie mi moje kochane Mamy, że to nie Wasze wspomnienia otrzymują dziś nagrodę, ale wiem, że zrozumiecie, tym bardziej, że Wy ciągle macie te najwspanialsze cuda obok siebie, to jest nagroda, której żaden konkurs nie mógłby przebić!
Trudno mi było zdecydować, wiem już teraz jak niewdzięczna jest rola sędziego, ale nagroda jest tylko jedna i ta decyzja musiała zostać podjęta.
Tort pojedzie do.... Kingi z Kulinarnego Zenitu. Wzruszenie, niespodzianka i ważna postać w tle. Piękne wspomnienie.
Wszystkim pozostałym uczestnikom jeszcze raz dziękuję, życzę nam wszystkim wielu jeszcze cudownych, niespodziewanych prezentów, których wspomnienia zostaną z nami i będą przywoływać wzruszenie i radość.

Dziękuję firmie TortyOnline.pl za nagrodę dla zwycięzcy :)