Nie wiem jak to się stało, ale już rok za mną i za Piątą Porą Roku. Nie spodziewałam się, że wytrwam, a teraz wcale nie zapowiada się, bym miała przestać. Coś co zaczęłam robić z ciekawości i za namową stało się mi bardzo bliskie. Dzięki zapiskom kuchennym na blogu ciągle uczę się czegoś nowego. Być może bez tego bloga nadal piekłabym tylko ciasteczka z gotowego ciasta francuskiego, jak miało to miejsce zaledwie dwanaście miesięcy temu. A dzięki blogowi poszło jak burza. 21 marca, ze skręconym na oblodzonym chodniku kolanem siedziałam w domu i postanowiłam upiec pierwsze ciasto czekoladowe. Wyszło tak pyszne, że już nie mogłam się zatrzymać. W maju zaczęłam piec tarty - była okazja i była tarta majowa z kajmakiem. Potem rozpoczęłam sezon serników, w różnych odsłonach, smakach i kolorach. Następnie postanowiłam dowiedzieć się o co chodzi z tymi biszkoptami. I tak oto doczekaliśmy pierwszego tortu, co ciekawe, podobnie jak w przypadku pierwszej tarty, był on kajmakowy.
Potem był konkurs, urodziny i wszystko kręciło się wokół tematów tortowych :)
Postanowiłam zagłębić się mocniej w biszkopty.
Przy torcie kajmakowym, biszkopt jest z rozdzielonych jaj. W między czasie znalazłam trochę porad na temat dobrych biszkoptów i postanowiłam uprościć sobie i Wam pieczenie.
Po pierwsze jaja w całości wbijamy do naczynia z miarką. Pięć wiejskich jaj jakich użyłam to około 300 mililitrów. Możemy potraktować je na potrzeby tego przepisu jak gramy. A zatem potrzebujemy na 300 ml/gr jaj 150 gram cukru kryształu i 150 gram mąki. Zwykłej jasnej mąki. I to wszystko, czego potrzebujemy na biszkopt. Chyba, że chcemy, tak jak ja, zrobić biszkopt ciemny. Wówczas musimy w ramach 150 gram mąki zmieścić jeszcze kakao. Np. 40 gram kakao i tylko 110 gram mąki.
Jaja w całości miksujemy z cukrem na masę. Mąkę z kakao przesiewamy. Kiedy masa jest już gotowa delikatnie łączymy ją drewnianą łyżką z suchymi składnikami. Należy to zrobić szybko, ale niekoniecznie energicznie. Wiadomo, biszkopt ma być puszysty, a o tym decyduje ilość powietrza ubitego z jajkami. Kiedy mieszamy jaja z mąką nie możemy przy okazji zniszczyć napowietrzenia masy.
Piekarnik powinien być już ciepły, kiedy wstawiamy do niego formę z dobrze wyrównaną masą biszkoptową. Ja po 10 minutach zmniejszyłam temperaturę w piekarniku ze 185 stopni na 170 i tak już utrzymałam do końca pieczenia, czyli dodatkowe dwadzieścia minut.
Pod koniec pieczenia kontrolnie wbity patyczek pozostał suchy. Wyłączyłam więc gaz i uchyliłam drzwiczki piekarnika, pozostawiając ciasto do ostygnięcia. Kiedy lekko ochłonął wyjęłam go i pozostawiam na kratce do całkowitego ostygnięcia. Gdyby biszkopt lekko wyrósł na środku najlepiej po wyjęciu z tortownicy obrócić go do góry nogami. Dół jest zawsze idealnie płaski, więc nadaje się na wierzch tortu.
Biszkopt przekroiłam na dwa blaty, bazowy nasączyłam kompotem wiśniowym. Na krem użyłam śmietany 30 procentowej, dużego opakowania serka mascarpone i cukru waniliowego. Najpierw ubiłam śmietanę. Potem lekko zmiksowałam mascarpone z cukrem i małymi porcjami wmieszałam bitą śmietanę.
Białym kremem wysmarowałam pierwszy blat. Poukładałam na kremie wiśnie z kompotu i przykryłam je kolejną warstwą kremu, którą wyrównałam szpatułą a następnie położyłam drugi blat. Pozostały krem nałożyłam na wierzch i boki tortu i rozsmarowałam na tyle równo, na ile tylko mi się udało.
Wierzch przyozdobiłam paroma wiśniami i wstawiłam tort do lodówki.
Na koniec tylko przypomnę Wam, że do biszkoptu powinniście mieć składniki w temperaturze pokojowej. Kiedy jednak zabieracie się za krem, pamiętajcie, że i śmietana i serek mascarpone muszą być zimne. Później to już tylko pozostaje kroić i zajadać :)
Ależ bym się wprosiła na kawałek :) kolejnego udanego roku blogowania!
OdpowiedzUsuńDziękuję :) A z tym tortem, kto wie, gdzie taką podróżniczkę nogi zaniosą, może i do Szczecina kiedyś? :) Zapraszam
Usuń