sobota, 30 marca 2013

Pampuch wieczorową porą

Nie będzie wielkanocnie. Nie obchodzę tych świąt, ale cieszy mnie zawsze dłuższy weekend. Jedyne przyswajalne dla mnie świętowanie to Wigilia. Nie jestem przy tym hipokrytką, dla mnie to po prostu wspaniała okazja rozweselenia i uświątecznienia zimy za oknem. Kto by się spodziewał, że tegoroczną Wielkanoc mogłabym celebrować na przekór aurze, tak samo jak Boże Narodzenie.
Zaczynam się zastanawiać, czy nie powinniśmy przyjąć zmian klimatu za constans. Tylko nie przypominam sobie przeprowadzki do innej strefy klimatycznej :)
Ku pokrzepieniu dziś na stole pampuchy drożdżowe. Kiedy je przygotowuję zawsze przypomina mi się mój dziadek. Nie był popularną osobą w naszej rodzinie, był nietuzinkowy i chyba drażniło go to, że nikt do końca go nie rozumiał. Jedno jest pewne, zamiłowanie do gotowania mamy w rodzinie po nim. To pewnie jego zasługa, że nigdy nie wydawało mi się stratą czasu gotowanie tylko dla siebie. Oczywiście - fajniej gotować dla kogoś i potem widzieć jak zajada ze smakiem. Czemu jednak samemu nie cieszyć się z pysznych dań, tym bardziej, że brak kompana jest i tak wystarczająco przygnębiający.
Dziadek, podobnie jak moja mama, brat i ja również - lubił gotować dla innych, taka cicha forma okazywania uczuć :)
Pampuchy drożdżowe wychodziły mu świetnie.
Dla mnie ciasto drożdżowe ciągle w jakimś stopniu pozostaje tajemnicą, na szczęście ta tajemnica się przede mną odkrywa.
Dziś pampuchy nie wyszły mi idealne, do zdjęcia ukryłam ich niedoskonały wygląd łaskawym pięknym sosem. A jednak to one zagrały dziś główne skrzypce. Były pyszne i syte.
Oczywiście łaskawy piękny sos nie był tylko wizualnym dodatkiem. Udka kurczaka, drobno pokrojone, zamarynowałam parę godzin temu w oliwie, balsamico i ketjap manis, pieprzu i soli. Marynata delikatna, ale bardzo fajnie nadaje kruchość udkom. Całość zmieszana na patelni z łagodnym sosem curry oraz zielonym groszkiem.
O mizerii już nie będę pisać, bo widać, że często gości na naszym stole. Wynika to z tego, że jogurt naturalny jest po prostu świetnym dodatkiem do wielu potraw. Czemu więc nie wykorzystywać tej zalety do podawania ulubionej mizerii.
Zdjęcie jak zwykle jeszcze paruje :)



środa, 27 marca 2013

Lody chałwowe vs Kupidyn ;)

Zdarza mi się ostatnio zamawiać zakupy z delikatesów z dostawą do domu. Jest to oszczędność czasu i w sumie ekologicznie dosyć, bo jeden samochód dostarcza wiele paczek w jednym terenie. Prawie same plusy.
Czasem minusem jest to, że czegoś nie ma w dostawie.
Jeśli to nic istotnego lub dostępnego w pobliżu domu, pal licho. Czasem jednak może to być produkt wyjątkowo oczekiwany.
Ostatnio zabrakło przepysznych lodów chałwowych, na które najbardziej czekałam :)
Pan, który przywiózł mi zakupy powiedział, że jeśli one są takie dobre, że aż uzależniające, to nie dla niego. On łatwo wpada w nałóg słodyczy, a nie może sobie na to pozwolić, bo potem na plaży nie będzie wypadało mu się rozebrać :)
Młody człowiek, widocznie ciągle poszukujący swojej drugiej połówki, na którą ma zadziałać jego wygląd. Poradziłam mu, żeby się tak nie przejmował, bo to nie tylko na plaży można kogoś poznać, a po drugie, kobietę swojego życia mógłby przecież oczarować intelektem.
I tu wprawił mnie w osłupienie, stwierdzając, że jeśli o intelekt chodzi, to on kompletnie nie ma szans. Co za dystans do własnej osoby. Pomyślałam sobie w duchu, że życzę mu, żeby jednak udało mu się spotkać osobę, która doceni jego osobowość, bo w pełni na to zasługuje. A lody chałwowe przecież mogą jeść w duecie :)


wtorek, 26 marca 2013

Gołąbki dla głodomora :)

Zacznę od pewnego odkrycia, które mnie zaskoczyło - jedzenie na zdjęciach najlepiej wychodzi po ostygnięciu. Dlatego musicie mi wybaczyć kiepskie foty - nie mogę czekać tak długo, bo jedyne co mogłabym sfotografować to pusty talerz :) Zdjęcia są nieostre, ponieważ obiad jeszcze paruje. No cóż, nie można mieć wszystkiego :)
Wstęp mam nadzieję, trochę mnie wytłumaczy, bo dziś dopiero zauważyłam, jak mocno parowały gołąbeczki na talerzu :)
A gołąbki są oczywiście gołąbkami tylko z nazwy i z formy. Pomysł przyszedł mi do głowy, kiedy usilnie zastanawiałam się co wyczarować z kaszy orkiszowej. I udało się: kasza, marchew, cebulka i pieczarki wraz z dużą ilością przypraw zamieniłam w farsz, a liście kapusty pekińskiej otuliły go w formę gołąbków.
Zielone paczuszki trafiły na parę, gdzie po odpowiedniej porcji obróbki termicznej nabrały miękkości i można je było polać sosem pomidorowo-śmietanowym.
Tak przystrojone zostały uwieńczone na zdjęciu i tyle po nich zostało :)



poniedziałek, 25 marca 2013

Wiosno! Czekamy, jemy banany :)

Ciasto czekoladowe już znacie, ale dziś chcę zaproponować wersję, może mniej wyrafinowaną, ale za to dla każdego słodyczożercy.
Ciasto czekoladowe z banami.
Sądząc po wyglądzie, banany mają teraz swój czas, bo pięknie wyglądają, nie zalegają zielone i cierpkie w skrzynkach. Żółciutkie, słodkie takie lubię najbardziej. Nic więc nie stoi na przeszkodzie, żeby te słodkie owoce dodać do ciasta. Banany zawsze idealnie pasują z czekoladą, dlatego do ciasta dodajemy kakao lub gorzką czekoladę. Po ostatnich wypiekach zostało mi w szufladzie tylko pół tabliczki gorzkiej czekolady, musiałam więc uzupełnić masę dodając kakao.
Żeby zapewnić jakiś akcent ułożyłam na wylanym do foremki cieście pokrojonego w plasterki banana i każdy plasterek posypałam odrobiną cukru brązowego, aby karmelizował się w trakcie pieczenia. Powstały pyszne czipsy bananowe, tylko nie wyglądało to tak pięknie jak zamierzałam. Zostały nawet skomentowane, że wyglądają jak ogórek :) Może i przypominają ogórki, ale smakują tak jak powinny.
Do tego ciasta proponuję dodawać naprawdę niewielkie ilości cukru, ponieważ słodycz owoców jest wystarczająca.
Przepis wzbogaciłam o imbir, cynamon i kardamon, dzięki temu ciasto nie jest mdłe.
Po porcji ciasta można wyjść na spacer po chrzęszczących lodem wiosennych chodnikach. Albo.... zapaść w drzemkę i pomarzyć o trawiastych połaciach :)


niedziela, 24 marca 2013

Niedziela z tłuczkiem? A może jednak nie :)

Słuchając cotygodniowych niedzielnych odgłosów zza ścian mojego mieszkania dochodzę do wniosku, że pozycja schabowego na niedzielnym polskim stole pozostanie niezagrożona na wieki. Czyżby to wynik potrzeby przynależności do grupy etnicznej, a może tzw tradycja niedzielna?
Mnie temat ominął już dawno temu, schabowego nie jadłam jakieś 15 lat, więc pewnie tego fenomenu nie zrozumiem. Natomiast przyznaję, że zdarza mi się spożyć kotlecik drobiowy, robiony zgodnie z zasadami sztuki schabowego. Wynika to z tego, że ktoś specjalnie dla mnie taki kotlet drobiowy robi, wiedząc, że inna opcja pozostanie na talerzu nienaruszona.
Nadal jednak nie rozumiem, skąd ta popularność. Dlatego polecam Wam dla odmiany filety z kurczaka przygotowane zupełnie inaczej.
Bo czy w gotowaniu nie chodzi o to, żeby wydobyć jak najwięcej walorów przygotowywanych potraw? Podkreślenie smaku, podbicie zapachu?
Dla mnie kotlety schabowe to zabijanie smaku mięsa panierką, tłuszczem i długim smażeniem.
A zatem jaka alternatywa?
Pierś z kurczaka umyta i zamarynowana w marynacie, którą każdy powinien zrobić wg własnych upodobań. Ja najczęściej używam odrobinę balsamico, sos imbirowy z soją, świeży rozmaryn, tymianek, czosnek, oliwę z czosnkiem i chili, oraz czerwoną czubricę i pieprz.
Tak zamarynowane mięso wkładam po prostu do naczynia żaroodpornego i piekę. Mniej roboty, mniej sprzątania, a do tego wyśmienity efekt.
Często przygotowuję w ten sposób więcej mięsa, tak żeby w tygodniu trafiło na zimno na kanapki. Pysznie smakuje z żurawiną lub chrzanem.
A wracając do naszego niedzielnego obiadu. Polecam Wam do mięsa ryż jaśminowy, tylko taki oryginalny, nie zamykany w torebkach do gotowania.
Okazuję się, że jeśli przygotujecie go dokładnie zgodnie z przepisem, wyjdzie idealny i aromatyczny.
Do obiadu użyłam czerwonego ryżu jaśminowego, urozmaicił kolor dania, do którego dodana była klasyczna mizeria.
Wszystko sprawnie podane, bez potrzeby użycia tłuczka :)


Kolory wiosny

Za oknem nadal minusy, zatem znów na przekór pogodzie coś wiosennego.
Kolorowy talerz pełen warzyw. Całość ugotowana na parze, a następnie wrzucona na patelnię na odrobinę masła. Zapewniam Was, że taki zestaw przyprawiony dobrze ziołami oraz naturalnym jogurtem nie tylko poprawi nastrój swoim wyglądem, ale również zawróci w głowie swoim smakiem tak, że nikt nawet nie zauważy, że obiad był całkowicie bezmięsny :)




czwartek, 21 marca 2013

Czeko ZEN :)

Wiosna przyszła tylko w kalendarzu, więc nie ma innej drogi, jak tylko podnosić się na duchu dostępnymi sposobami.
A jak wiadomo nastrój bardzo dobrze podnosi czekolada w każdej postaci. Oczywiście nie namawiam do pożerania tabliczki mlecznej czekolady na raz. Proponuję coś co potrwa dłużej, przyniesie lepsze efekty i nie jest aż tak wysoko kaloryczne.
Po pierwsze wszelkie żele i balsamy w łazience zamieńmy na te o czekoladowym zapachu. To od razu poprawia nastrój, jednocześnie nie powiększając obwodu talii :)
Po drugie - ciasto czekoladowe. Na obronę tego ciasta nadmienię, że jest z gorzkiej czekolady, cukru zawiera tylko pół szklanki i nie da się zjeść na raz więcej niż mały kawałek.
Bonusem jest zapach unoszący się w domu jeszcze długo po wyłączeniu piekarnika.
Ciasto możecie zjeść samo, albo jeśli nie boicie się kalorii, zróbcie krem. Wczoraj miałam dzień kulinarnej weny, więc do ciasta zrobiłam krem z serka mascarpone zmieszanego z wiśniami w zalewie amaretto.
Było bosko, nawet śnieg za oknem wydawał się śmietankowymi lodami prosto z nieba ... :)








wtorek, 19 marca 2013

Cycki w cieście :)

Lubicie wspólne gotowanie z przyjaciółmi? Ja bardzo, tak samo jak lubię gotować dla przyjaciół. Kolejne danie na zimową aurę to cycki w cieście. Wesoło się je przygotowuje, szczególnie jak mamy pod ręką wino. Piersi z kurczaka najlepiej wcześniej zamarynować. Jak już nabiorą kruchości i smaku w marynacie czas na przygotowanie ciasta francuskiego. Oryginalnie w przepisie jest to piękna zaplatanka, ale ja dawno dałam sobie spokój z tak pieczołowitym pleceniem ciasta, bo nawet kwadrat z paroma nacięciami na brzegach daje ładny efekt końcowy i pozwala zamknąć mięso w ładną formę.
Do piersi można dodać parę dodatkowych smaczków, tym razem był ser mozzarella i ser żółty. Po upieczeniu na cieście znalazły się jeszcze usmażone na masełku pieczarki.
Do wypieków warto dodać surówkę i kolejny kieliszek wina. Pogaduszki od razu nabierają rumieńców :)



poniedziałek, 18 marca 2013

Pastele Makrele

Ten powrót zimy wydaje się jakimś koszmarem. Końca mrozów nie widać. Trzeba jakoś zaklinać rzeczywistość, żeby tak bardzo zimy nie odczuwać, przynajmniej nie idącego za nią zimowego dołka :)
Tylko ciężko się nie dołować, jak dookoła oprócz zimy szaleją też "afery żywnościowe". Co prawda staram się unikać kupowania gotowców, ale czasem potrzebuję do smaku kawałek dobrej kiełbasy, tylko jak kupić kiełbasę, a nie coś co tylko ją udaje :)
Jeśli z tej przyczyny jest Wam trudno zrobić sobie kanapki polecam pyszną pastę z makreli. Mam to szczęście, że blisko domu otwarto sklep rybny z dostawami świeżych rybek dwa razy w tygodniu. Kupowana tam wędzona makrela już sama w sobie jest jak puszysty krem. Ja do niej dokładam twaróg półtłusty, jajka na twardo, natkę pietruszki, chrzan, naturalny jogurt i odrobinę czosnku. Pasta jest pyszna i pięknie wygląda na kanapkach. Z dodatkiem szczypiorku lub pomidora pozwala przy śniadaniu zapomnieć o tym co za oknem.


czwartek, 14 marca 2013

Boxing pizza

Wyrabianie ciasta drożdżowego odkryłam stosunkowo niedawno. Wszystko za sprawą mojej mamy, która wciągnęła mnie do wspólnego robienia pizzy i pod jej troskliwym okiem zrozumiałam, że to nie jest takie trudne. Najfajniejsze jest to, że ciasto drożdżowe można sobie po ugniatać i porzucać, pozbywając się wewnętrznych napięć :)
Przyznaję, że największe napięcia powodowało samo przystępowanie do czynności kuchennych z tym ciastem związanych, ale to mam już chyba za sobą.
A co najlepsze, teraz mogę znajdować nowe zastosowania dla rosnącej w cieple kluski :)
W tym tygodniu była to pizza. Wbrew wszelkim założeniom, pizza pozbawiona była całkowicie składników pomidorowych. Uwierzcie, czasem taka odmiana może się Wam spodobać.
Sosem do pizzy był beszamel, a dodatki stanowiło mielone mięso z indyka, pieczarki, cebula oraz ser żółty i mozzarella.
Domowa pizza ma same plusy, zaczynając od terapeutycznych właściwości boksowania ciasta, poprzez dobór składników, na które przyjdzie Wam ochota, na zapachu i radości z wyciągania własnej pizzy z pieca kończąc.
Na talerzu wystarczy polać ją odrobiną aromatycznej oliwy i przystroić zieleniną.
Tylko nie planujcie już zbyt wielu aktywności po takim obiedzie. Polecam lampkę wina i film, którego nie żal będzie Wam przespać :)






wtorek, 12 marca 2013

Chrzanić klopsika :)

Od wielu lat nie jestem fanką mięsa. Zdarzały mi się okresy całkowicie bezmięsne, lub urozmaicane rybą w każdej postaci. Jednak posiadanie mięsożercy w domu zobowiązuje do pewnych ustępstw. Szczególnie, że mięsożerca ryb nie rusza nawet kijkiem :)
Kompromis kuchenny polega na wykluczeniu z diety mięsa czerwonego, wieprzowiny i wołowiny. Jemy drób, głównie indyka.
Wczoraj świeżo zmielony udziec z indyka przerobiłam na klopsiki. Oczywiście gotowane na parze. Aby zachowały ładny wygląd warto wyłożyć sito parowaru papierem do gotowania i dopiero na nim układać mięsne kulki. Jako dodatek do klopsików pasują ziemniaki i fasolka szparagowa, również ugotowane na parze. Gotowe warzywa przyrumieniam przez chwilę na maśle. Zamiast soli sprawdzi się odrobina sosu sojowego, np słodkiego Ketjap Manis.
Klopsiki z indyka gotowane na parze są bardzo delikatne. Przyozdobiłam więc talerz małą porcją chrzanu śmietankowego, który ładnie komponuje się z wszystkimi smakami.
Nie wiem tylko, czy zostały docenione walory smakowe obiadu, skoro został on połknięty na trzy kęsy. Polecam gotowanie małych klopsików, żeby łakomczuchy nie miały problemu z zapchaną buzią :)




poniedziałek, 11 marca 2013

Gotowanie, czy tylko gotowanie

Gotowanie może być czynnością prozaiczną, nudną, konieczną do funkcjonowania domu. Ale może też być pasją, radością, możliwością rozwijania wiedzy i podróżowania w krainie smaków.
Obowiązkowe, codzienne gotowanie można przecież urozmaicić, modyfikując znane przepisy, mieszając smaki lub próbując nowych rzeczy.
Mnie nudzi powtarzanie kuchennych rytuałów, gotowanie ściśle wg przepisów. Wolę zaryzykować nawet kuchenną katastrofę, zresztą katastrof zdarza się niewiele.
Lepiej sprawdźmy, jakie zastosowanie dla moich "najgroźniejszych" znalazłam dzięki podjęciu ryzyka :)
Sos imbirowy z soją można zastosować wszędzie tam, gdzie klasycznie sos sojowy się dodaje. Jednak to, że podstawą tego sosu jest imbir, daje nam możliwość przełamywania zbyt łagodnych potraw. Stąd stał się niezbędnym dodatkiem każdej zupy krem, czy to z dyni, czy z buraka, czy brokuła. Dodatkowo sprawdza się jako dodatek do marynaty lub warzyw.
Oliwa z oliwek z czosnkiem i chili to świetny dodatek do polania świeżo wyjętej z pieca pizzy. Ale oczywiście też można użyć parę kropli do surówek.
Każdy makaron ugotowany w wodzie z tą oliwą będzie już sam w sobie stanowił pyszne danie, niewiele trzeba się zastanawiać nad dodatkami.
Czubricę zieloną zawsze używam do surówek i kanapek. Czerwona sprawdza się świetnie do mięs.
Masale używam najczęściej jako dodatek do zup, szczególnie do zup z ryb lub owoców morza.
Chciałabym w tym roku mieć więcej własnych ziół. Suszone tracą tak wiele cennych olejków eterycznych. Może do rozmarynu, który przetrwał zimę i rośnie wesoło dalej, dołączą inne roślinki. Kto raz spróbuje świeżych listków, nie będzie chciał sięgać po wersje z paczki.
Z paczki może być ziarnisty czarny pieprz. On sprawił mi w kuchni największą niespodziankę. Zawsze kojarzyłam go jako przyprawę do potraw, ale nie do deserów.
A właśnie w takim zastosowaniu jest dla mnie niezbędny. Oprószone świeżo mielonym czarnym pieprzem owoce zyskują bardziej intensywne smaki i aromaty. Zaczęłam używać go do truskawek, ale szybko okazało się, że równie doskonale spisuje się w deserach, ciastach i w sałatkach owocowych.

A teraz parę słów o czosnku. Bez czosnku gotować się nie da :) Polski czosnek to jedyny dopuszczalny model :) Zapach czosnku nie przeszkadza, jeśli wszyscy jedzą czosnek :) Jak nie jedzą.... ja na szczęście nie znam takich :)


niedziela, 10 marca 2013

Oda do omleta :)

Gdyby ktoś powiedział mi, że pragnie otworzyć omleciarnie i potrzebuje kogoś do robienia omletów od razu zgłosiłabym swoją kandydaturę. Co jak co, ale jak ja zrobię omlet, to wiadomo czego nie ma we wsi :)
Wariacje na temat smaków i dodatków rodzą się same zaraz po przeglądzie dostępnych w domu składników. Uwielbiam omlety na słodko i na słono. Każda opcja jest pyszna.
Dziś rano, jako że w niedziele czasu jest więcej, i można zjeść prawdziwe śniadanie, pocelebrujmy odrobinę nad talerzem.
Moje omlety nie są chyba zgodne z klasycznym przepisem, jak zresztą większość rzeczy, które gotuję, ale robię je dokładnie tak jak zawsze robi je dla mnie moja mama, czyli z niewielkim dodatkiem mąki.
Jeśli omlet ma być na słodko, jak ten dzisiejszy, to do ciasta dodaję odrobinę cukru waniliowego.
Po upieczeniu czas na dodatki. Serek mascarpone w roli podstawy sprawdza się znakomicie, ale wymiennie można również dodać gęsty jogurt naturalny. Dziś jogurt sprawdził się doskonale, ponieważ mango, pełniące rolę podstawy dania, było bardzo dojrzałe i słodkie. Pokrojone w plastry powykrawałam jeszcze foremkami do kruchych ciasteczek. Na jogurt i mango zmieliłam odrobinę czarnego pieprzu, który jest doskonałym dodatkiem do owoców, podkreślającym ich aromat.
Do ozdoby kropla dżemu truskawkowego i polewa czekoladowa i voila , omlecik jak się patrzy  :)


sobota, 9 marca 2013

Parostatkiem w piękny rejs, statkiem na parę...

Czy ja jeszcze umiem ugotować klasycznie ziemniaczki? Wydaje mi się, że mogłabym mieć z tym pewien problem. Od pięciu lat gotuję na parze. To chyba najlepsze udogodnienie, jakie zastosowałam w swojej kuchni. Używam klasycznego garnka z nakładką, żadnych elektrycznych urządzeń, które wiedzą lepiej, ile co gotować.
Tak ugotowane potrawy jak dla mnie nie mają sobie równych. Począwszy od gotowania ziemniaków w mundurkach lub bez, poprzez gotowanie zestawu jarzyn do klasycznej sałatki jarzynowej (której smak, dzięki zastosowaniu parowaru nie jest już taki klasyczny) skończywszy na pysznych zawijańcach z ryb, lub delikatnych gołąbkach.
Pamiętacie moje pochwały dla buraków? Otóż burak ugotowany w mundurku na parze jest przepyszny i można z niego wyczarować świetną sałatkę lub zjeść po prostu jak ziemniaki do obiadu.
Dziś ziemniaki i fasolka szparagowa dopełnione jajkiem sadzonym i pyszną surówką na słodko umiliły nam dzień po forsownej porcji sprzątania domu.
Jeśli lubicie poczuć smak warzyw (parowar świetnie go eksponuje), jeśli nie chcecie wylać z wrzątkiem przy odcedzaniu większości ważnych dla zdrowia mikroelementów, jeśli chcecie używać mniej soli to polecam gotowanie na parze. Daje wiele możliwości, jest szybkie, praktyczne i do tego zdrowe. I oczywiście smaczne :)

piątek, 8 marca 2013

Most Wanted - najgroźniejsi :)

Kiedy we wtorek zabrałam się za krem z buraka okazało się, jak już pisałam, że nie mam ani kropli sosu imbirowego z soją. Postanowiłam więc od dzisiaj tworzyć listy produktów, które zawsze muszą być w mojej kuchni, bo bez nich nie jest już tak łatwo ugotować coś pysznego.
Na pierwszy ogień poszły dodatki, sosy i przyprawy.
Ogólnie, gdyby spojrzeć na zawartość szuflad, szafek i półek, lista powinna być o wiele dłuższa. Ale dziś ograniczyłam się do tych najbardziej niezbędnych, których brak jest zagrożeniem dla powodzenia misji kuchennej.
Kolejne listy pojawią się wkrótce...


czwartek, 7 marca 2013

Francuz w ciemności ;)

Ciasto francuskie jest jednym z tych produktów, którego praktyczności nie można przecenić. Można zrobić coś pysznego na obiad, albo jakiś deser. Wczoraj na obiad był ciąg dalszy buraczanego kremu, więc ciasto francuskie posłużyło jako słodkości.
Pokroiłam ciasto na kwadraciki o boku około 15 cm. Na każdym ułożyłam kawałek czekolady gorzkiej z pomarańczami, łyżeczkę serka mascarpone i parę migdałów w płatkach. Zawinęłam każde ciastko w formę paczuszki i wszystkie trafiły do gorącego piekarnika.
Po wyjęciu gorące ciastka przyozdobiłam delikatnie płynną czekoladą i posypałam odrobiną cukru waniliowego.
Kiedy przystąpiliśmy do konsumpcji zgasło światło na całym osiedlu :)
I muszę przyznać, że estetyka dania jest bardzo ważna. Ciastka pyszne, ale jedzone w ciemności może i dają więcej doznań smakowych (oczywiście jak już trochę wystygły, bo mascarpone w wersji z piekarnika jest niebezpieczny), ale jednak lubię widzieć co jem, docenić wygląd. Może jestem wzrokowcem :)
W każdym razie udało mi się zrobić zdjęcie zanim zgasły światła. A jak się zapaliły, to jedyne , co pozostało do sfotografowania to okruszki i ślady czekolady na talerzu i twarzach :)


środa, 6 marca 2013

Pożytek z buraka

Burak czerwony wydaje mi się bardzo niedocenionym warzywem w naszej kuchni. Do tego używanie pejoratywne tego słowa w odniesieniu do pewnych osób jeszcze bardziej odbiera chyba dobrą passę burakowi.
Ja buraki bardzo lubię i to nie w klasycznym czerwonym barszczyku z uszkami. Taki barszczyk to i owszem zjeść mogę, ale w mojej kuchni pojawia się on bardzo rzadko.
Ja buraka lubię podkreślić w jego naturalnym smaku, czerwonej pysznej, słodkiej bulwy.
Dziś w odsłonie zupy kremu.
Do smaku dodałam okrojone z mięsa kości kurczaka wędzonego.
Kiedy wywar nabrał już aromatu i kości z kurczaka zostały z niego usunięte, przyszła pora na warzywa. Tu klasycznie, buraki, ziemniaki, marchewka, pietruszka i seler, dosyć drobno pokrojone.
Z przypraw normalnie znalazłby się sos imbirowo- sojowy, ale okazało się, że nie uzupełniłam zapasów i brak sosu trzeba było czymś zastąpić.
Od czego inwencja :)
Do garnka trafił ketjap manis, żeby jeszcze podkręcić słodycz warzyw. A żeby nie było za słodko dodałam  imbir w proszku, świeżo mielony czarny pieprz i odrobinę garam masali.
Kiedy warzywa zmiękły całość zblendowałam na ciemnoróżowy krem.
Do nalanego do miseczki kremu dodaje jeszcze łyżkę gęstego jogurtu naturalnego.
Pyszny ten burak :)