środa, 31 lipca 2013

Warzywowo :)

Na straganach czeka takie bogactwo warzyw, że ciężko wybrać zestaw na obiad :) A kiedy już dokonam wyboru, pędzę do domu, żeby wyczarować coś prostego i pysznego, najlepiej na tyle ładnego i smacznego, żeby brak "wkładki mięsnej" został niezauważony :)
Dziś proponuję Wam proste danie. Kasza orkiszowa, a do niej gotowane na parze, pokrojone w słupki młode marchewki i zielona fasolka szparagowa. Warzywa po ugotowaniu wrzucamy do woka, lub głębokiej patelni i karmelizujemy na ketjap manisie z dodatkiem oleju kokosowego, przyprawiając ulubionymi ziołami. Ja tym razem użyłam sharmy. Do smaku warzywa zmieszałam z drobno posiekanym szczypiorkiem.
Talerz cieszy oko kolorami.
A ponieważ jest to lekki obiad, nic się nie stanie, jeśli zakończycie go jakimś pysznym deserem :)



poniedziałek, 29 lipca 2013

Sernikowa saga - trening czyni mistrza :)

Dla wszystkich znudzonych już inwazją serników na blogu obiecuję, że to na razie ostatni post z tym ciastem. Pomysł wpadł mi do głowy w upalną sobotę i miałam nawet przełożyć pieczenie na chłodniejsze dni, ale tak bardzo chciałam sprawdzić połączenie smaków, że wyczekałam wieczoru, kiedy temperatura spadła o jakieś dwa stopnie :) i odpaliłam piekarnik. Trud się opłacił i teraz dzielę się z Wami efektem tej naprawdę ciężkiej pracy :)
Tym razem ciasto na spód zrobiłam w ilości podwojonej i dodałam do niego pokruszone pistacje. Dodałam też wyjątkowo masło zamiast oleju kokosowego. Wyłożyłam ciastem spód tortownicy oraz cztery tartaletki. Uwijałam się, żeby ciasto jak najszybciej trafiło do lodówki.
Szkoda, że ja się tam nie mieszczę ;)
Najtrudniejsze przede mną, nastawiam piekarnik na 190 stopni, puf, puf, sernik będzie z piekła rodem. Po pół godzinie wygodnego chłodzenia się w lodówce wszystkie formy trafiają do piekarnika na 15 minut.
Dwa opakowania sera do twarogu czekają na swoją kolej. Ponieważ chcę zrobić dwie zupełnie inne masy, nie mogę wymieszać nawet podstawy razem. Zaczynam od jasnej masy - ser mieszam z cukrem, wodą różaną, potem dodaje jajka, łyżkę skrobi z tapioki a na końcu zmielone pistacje Masa jest identyczna jak w serniku z poprzedniego weekendu, ale dałam jeszcze mniej cukru.
Czas na kolejną masę. Tak jak poprzednio mieszam ser z cukrem, ale dodaję jeszcze rozpuszczoną gorzką czekoladę i drobno porwane listki mięty. Do tej masy nie daję wody różanej, aromatem jest mięta. Do czekoladowej masy dodaję jajka oraz łyżkę skrobi z tapioki.
Na dwie tartaletki wyklejone waz z brzegami ciastem, które jest już podpieczone wylewam po dwie łyżki czekoladowej masy. Podobną ilość masy pistacjowej wylewam na tartaletki, które były wyklejone ciastem tylko na dnie. Potem czas na duży sernik. Na początek wylewam czekoladową masę, bo jest ona gęstsza. Właściwie trudno nazwać to wylewaniem. Rozkładam ją łyżką po całej powierzchni spodu. Na środek tej masy wykładam masę pistacjową i wyrównuję. Na końcu widelcem zbieram delikatnie ciemną część masy i robię "promienie" wewnątrz jasnej masy.
Ponownie komplet form trafia do pieczenia, tylko że małe foremki wyciągam z piekarnika już po pół godzinie, sernik pozostaje w piekarniku okrągłą godzinę, a nawet dłużej, bo po wyłączeniu gazu studzi się przy uchylonych drzwiczkach.
Temperatury mimo późnej pory są wysokie, więc studzenie idzie opornie. Wszystkie serniki trafiają do lodówki około trzeciej w nocy :)
Po śniadaniu czas na zaopiekowanie się sobotnim dziełem. Małe serniczki są na tyle urocze, że postanawiam zostawić je bez zmian. Sernik też prezentuje się pięknie, ale w planach był krem i realizacja jest na sto procent. Krem to serek mascarpone wymieszany z odrobiną cukru migdałowego. Cieniutką warstwą smaruje wierzch sernika i posypuję go szczodrze mielonymi pistacjami. A potem wykrawam kawałek i.... już wiem, że warto było wczoraj znosić podwójny upał w kuchni. Zresztą oceńcie sami :)



niedziela, 28 lipca 2013

Wielka jagoda w akcji - czyli grillowanie bakłażana ;)

Przyznam się, chociaż pewnie nie dla każdego będzie to zrozumiałe - przyznam się, że grill kupiłam głównie z myślą o bakłażanie :) Odkąd miałam okazję spróbować grillowanego bakłażana marynowanego w oliwie z czosnkiem, cały czas marzyłam, że będę mogła zrobić takiego samego kiedy tylko najdzie mnie ochota. Oczywiście jak już mam grilla to nie mogłam trafić na ładny okaz oberżyny w sklepie :) Cierpliwość nie jest moją mocną stroną. Jednak nie było wyjścia jak tylko poczekać. I wreszcie mam, kupiłam dwa piękne duże okazy. Jeden z nich dokładnie umyłam, odkroiłam końcówki i pokroiłam w podłużne, raczej cienkie plastry. Każdy plaster posoliłam i odstawiłam, aż puściły soki.
W tym czasie piersi z kurczaka pokroiłam w kostkę, cebulę pokroiłam w plastry, a czerwoną paprykę w kawałki i nabiłam na patyczki do grilla. Gotowe do grillowania szaszłyki przyprawiłam.
Na rozgrzany grill poukładałam plastry bakłażana i szaszłyki.
Szaszłyki wymagają więcej czasu, żeby mięso, mocno ściśnięte pomiędzy warzywami, nie było surowe. Ale oberżynę musimy szybko przekładać na drugą stronę i ściągać z grilla, zastępując kolejnymi, czekającymi plasterkami.
W głębokim talerzu zrobiłam zalewę z ostrej oliwy, czosnku, kolendry i limonki. Jeszcze gorące plastry maczałam w niej z obu stron i odkładałam jeden na drugim, żeby przeszły aromatem.
W parowarze ugotowała się fasolka szparagowa. Bez żadnego przyprawiania strączków przełożyłam po 3 lub 4 sztuki na plaster oberżyny i zawinęłam w ruloniki.
Wyłożyłam na talerze gotowe zawijasy, w tym czasie również szaszłyki przypiekły się i były gotowe.
Do takiego dania świetnie smakują tzatziki, więc wcześniej wymieszałam jogurt z fetą i czosnkiem i wkroiłam ogórek. Ależ pyszny był ten obiad. Na szczęście w lodówce czeka jeszcze jedna wielka czarna jagoda :)





sobota, 27 lipca 2013

Bób po raz pierwszy - czyli zapiekanka z bobem i innym warzywem :)

Nęciły mnie ostatnio woreczki z bobem, które łypały zielonymi ślepiami za każdym razem kiedy robiłam zakupy warzywne. Skusić się, czy się nie skusić, spróbować, czy nie spróbować. To kolejne warzywo, którego nie znam z czasów dzieciństwa, ponieważ moja mama go nie kupowała. Ale już tyle nowości wprowadziłam do kuchni, które są o wiele bardziej egzotyczne, niż te swojskie fasolki, że postanowiłam również i tym razem spróbować.
Po ugotowaniu bobu na parze i obraniu go z łupin spróbowałam. Hmmm, nie dla mnie skubanie bobu z miseczki, zdecydowanie smak muszę czymś przełamać.
Zadanie jest proste - do parowaru wrzucam pokrojone w grubsze plastry ziemniaki, kalafior i fasolkę szparagową. Szykuję naczynie do zapiekania, spryskuje całość oliwą i układam warstwy. Podstawą jest parę cienkich plasterków boczku, na które wykładam ziemniaki, przyprawiam solą i rozkładam parę listków rozmarynu. Okrągłe cząstki kalafiora tnę w grube plastry i układam na ziemniakach, posypuję fasolką szparagową. W blenderze mieszam jogurt naturalny, dwa jajka, połowę kostki fety, łyżkę czerwonego pesto, łyżeczkę kurkumy, duży zmiażdżony ząbek czosnku i listki oregano. Zalewam mieszanką warzywa, rozsypuje na wierzchu bób i leciutko przyprawiam czarnuszką i zieloną czubricą. Na całość dodaję pokrojoną jedną kulkę mozzarelli.
Tak przygotowaną zapiekankę wkładam na 35 minut do piekarnika. Dziesięć minut przed końcem zapiekania odkrywam naczynie, żeby odparować nadmiar płynów.
O ile sam bób mnie nie zachwycił, dodanie go do zapiekanki okazało się bardzo dobrym pomysłem. Z resztą warzyw smak się ładnie zrównoważył, a do tego niewątpliwie zielony bób jest ozdobą.





czwartek, 25 lipca 2013

Cukinia jak dynia w placki zamieniona :)

Jest coś w smaku cukinii, a właściwe w jej skórce, co odrzuca mnie od tego warzywa. Jak by nie była przyprawiona i przygotowana, smak w ustach zamienia się w zapach farby olejnej i koniec przyjemności jedzenia.
Tylko co zrobić, jeśli zostanie się obdarowanym czymś czego się nie lubi. Jedna opcja - podaj dalej, druga- spróbuj coś z tym zrobić. Bo wyrzucanie jedzenia nie wchodzi w grę.
Wybrałam opcję drugą. Pomyślałam, że jeśli problem leży w skórce to obiorę warzywo i zobaczymy. A poza tym kto by się oparł cukinii, która ma kształt dyni? Ja uległam :)
Przekroiłam warzywo na ćwiartki i z połowy wybrałam pestki oraz obrałam je dokładnie ze skóry.
Potem starłam na tarce w cienkie paseczki, łącznie z marchewką. Do malaksera wrzuciłam sporą cebulę, szczypior i natkę pietruszki i drobno posiekałam.
Cukinia oddała trochę wody, którą odlałam. Zmieszałam wszystkie warzywa, dodałam dwa jajka, sporą łyżkę mąki z tapioki, dwie łyżki mąki i przyprawy. Wymieszałam wszystko i zaczęłam smażyć placki.
Polecam Wam smażenie tego typu placków na oleju kokosowym. Po pierwsze nie poczujecie w domu ani odrobiny zapachu smażonego oleju, po drugie macie mocno podgrzaną patelnię i nic się nie przypala, a po trzecie nie musicie odsączać usmażonych placków na żadnych papierowych ręcznikach, ponieważ one najzwyczajniej w świecie nie są nasączone tłuszczem. O samych odżywczych właściwościach oleju kokosowego nie będę się rozpisywać. Mnie już przekonał do siebie na sto procent i staram się go używać kiedy tylko mogę :)
Placuszki z cukinii przyprawione były dosyć ostro, ale nie ma co żałować przypraw, bo i tak w efekcie wyjdą delikatne. Do placuszków fajnie pasuje dip, np. zrobiony z jogurtu naturalnego wymieszanego z serem ricotta doprawiony czosnkiem, solą i pieprzem. Ja dorzuciłam na talerz po kilka czarnych oliwek. W efekcie placuszki wyglądały jak wielkie oczyska :)
Cieszę się, że cukinia trafiła do mnie poniekąd na przekór, bo wiem, że to warzywo ma wiele zastosowań, tyle, że w moim przypadku obowiązkowo musi być obrane :)



środa, 24 lipca 2013

Mini muffiny razowe z malinką :)

Co robią łasuchy, które nie kupują słodyczy, a zachce im się przekąsić coś pysznego? Oczywiście pieką muffiny. Pora dnia czy nocy kompletnie nie ma znaczenia, ponieważ zadanie nie wymaga od nas zbyt wiele. Ważne są podstawowe składniki i ich proporcje, a cała reszta to już nasza fantazja. A mnie naszło wieczorem, kiedy upał zelżał, a za oknami lekko szarzało. Postanowiłam wypróbować orkiszową mąkę razową i najnowsze foremki na muffiny :) Do mąki dodałam otręby oraz 3 łyżki kakao, szklankę mleka, jajko i dwie łyżki brązowego cukru oraz trzy łyżki malin z nalewki (alkoholu też się troszkę uzbierało, bo to już malinki z dna słoiczka). Gęste ciasto łyżką nałożyłam do papilotek i na każdej babeczce położyłam świeżą malinę. Muffiny piekły się bez dodatku proszku do pieczenia, a dodatkowo razowa mąka nie pozwoliła im wyrosnąć wysoko, za to nadają się na przekąskę lub drugie śniadanie.
Ostudzone ciasteczka polałam odrobiną syropu z agawy i dokleiłam po dwie borówki oraz parę płatków kokosowych.
Wcale się nie dziwię, że muffiny są takie popularne, bo w ich przypadku świetnie sprawdza się powiedzenie, że małe jest piękne. A dodatkowo nawet najmniejszy muffinek jest fajnym podarunkiem, który może osłodzić czyjś dzień :)





poniedziałek, 22 lipca 2013

Desernik pistacjowy :)

Kolejny etap poznawania robota za mną :) Tym razem postanowiłam poddać testom elementy dla których przede wszystkim zdecydowałam się na zakup takiego sprzętu. A zatem czas na ciasto.
Serników ostatnio robię chyba w nadmiarze, jednak i tym razem zdecydowałam się na kolejny, ponieważ znalazłam przepis, który bardzo mnie zainspirował. Sernik z pistacjami i wodą różaną.
Wszystkie składniki masy serowej z oryginału zredukowałam o połowę, ilość cukru o 2/3, mąkę ziemniaczaną zastąpiłam mąką z tapioki. Spód jak zawsze zrobiłam sama jako kruche ciasto, również ozdabianie sernika pozostawiłam własnej inwencji.
Trzeba przyznać, że wyrabianie kruchego ciasta w robocie to czysta przyjemność pod każdym względem. Do ciasta użyłam tym razem szklanki jasnej mąki orkiszowej. Dodałam dwie łyżki rozpuszczonego oleju kokosowego, jajko i dwie łyżki cukru brązowego. Rozpłaszczyłam wyrobione ciasto i wgniotłam w wyłożony papierem do pieczenia spód tortownicy. Podziurawiłam ciasto widelcem i wstawiłam do lodówki na pół godziny.
Szybka zmiana mieszadła, mycie misy i robię masę serową. Ser mieszam z połową filiżanki brązowego cukru i wodą różaną. Aromat rozchodzi się po całym domu. Do masy dodaje jajka, mieszam je po kolei. Teraz dodaję łyżkę mąki z tapioki i zmielone pistacje i mieszam składniki na niskich obrotach.
Spód piekę około 20 minut, zmniejszam temperaturę w piekarniku i wylewam masę serową do formy. Sernik potrzebuje około godziny, żeby się upiec. Potem studzę go przy uchylonych drzwiczkach piekarnika. A kiedy jest już schłodzony zdejmuję brzegi tortownicy i wstawiam sernik na noc do lodówki.
Rano rozpuściłam w kąpieli wodnej białą czekoladę, którą wysmarowałam wierzch sernika. Ozdobiłam ją polewą z ciemnej czekolady i paroma świeżymi borówkami.
Sernik pachnie jak płatki róży, jest delikatny i wilgotny. Pycha desernik na niedzielę i nie tylko :)



niedziela, 21 lipca 2013

Co Wy na to - omlet na lato :)

Ponieważ omlety to bezwzględnie moje popisowe dania, dziś kolejna odsłona - letnia, ze świeżymi owocami i bardzo zimnym arbuzem :)
Omlet dwuosobowy, bo taki najczęściej robię na śniadania w weekend, wymaga trzech jajek, dwóch łyżek mąki plus dwóch łyżek otrębów, do wersji słodkiej możemy dodać cukier waniliowy, ale tym razem postanowiłam wypróbować pastę z ziaren wanilii, nadaje ciastu śliczny morelowy kolor i piękny aromat. Do ciasta potrzebujemy jeszcze około 1/3 szklanki mleka i blendera, który nam porządnie wymiesza wszystkie składniki. Podczas blendowania rozgrzewam patelnie z łyżeczką oleju kokosowego. Masę wylewam na gorącą patelnię i jak tylko się podpiecze podnoszę brzegi i podlewam płynnym ciastem. Kiedy już nie mam płynu na wierzchu a dół dobrze się podpiekł przekładam omlet na drugą stronę.
Omlet najlepiej jeść w chwilę po usmażeniu, w związku z tym wszystkie dodatki jakie planujemy na niego położyć przygotujmy zanim zabierzemy się za mieszanie składników ciasta. Ja miałam jeszcze sporą garść jagód, które wymieszałam z trzema łyżkami sera ricotta i jogurtem naturalnym. Z arbuza odcięłam plaster  i za pomocą foremek do ciasteczek powycinałam serduszka i gwiazdki. Kiedy omlet był gotów, przepołowiłam go i wyłożyłam na przygotowane wcześniej talerze, na których już czekał arbuz lekko muśnięty czekoladą i przyozdobiony borówkami. Na każdą część omleta wyłożyłam po kilka łyżek masy jagodowej i polałam odrobiną syropu z agawy oraz czekoladą, a dla dodatkowej ozdoby położyłam borówki.
Takie śniadanie wprawia w dobry nastrój na cały dzień. Arbuz i borówki naturalnie nadadzą śniadaniu dużo słodyczy. Szkoda, że tylko w weekendy jest czas na celebrowanie takich śniadań, ale z drugiej strony, bardziej czuje się ich wyjątkowość :)


piątek, 19 lipca 2013

Tofu i czarna panierka :)

Kolejna odsłona tofu. Tym razem zwarte tofu naturalne. Kostkę pokroiłam w plasterki. Do miski wlałam ketjap manis, ostrą oliwę, dosypałam przypraw i zanurzyłam kremowe paseczki.
Minęło pół godziny, podczas którego przesmażyłam plasterki pieczarek na patelni, z czosnkiem, solą i pieprzem.
Na płaski talerz wysypałam czarny i biały sezam oraz odrobinę czarnuszki. Wyjęłam tofu z marynaty, a do pozostałego czarnego sosu wbiłam jajko. Ponownie zanurzyłam paseczki tofu w misce a następnie obtoczyłam każdy kawałek w ziarenkach i wrzuciłam na rozgrzaną patelnię. Kiedy już wszystkie paseczki znalazły się na patelni zalałam całość pozostałą mieszanką marynaty z jajem.
Dzięki doborowi produktów uzyskujemy ciekawy kolorystycznie obiad :)
Do kompletu młode ziemniaczki ugotowane na parze szczodrze posypane koperkiem i wcześniej usmażone pieczarki.
Taki zestaw jest bardzo delikatny, żaden smak nie dominuje, a jednak danie jest bardzo aromatyczne. Tofu w kolorowej panierce może zastąpić  rybę lub kurczaka, więc może skusi też tych, którzy nie bardzo chcą po nie sięgać :)


czwartek, 18 lipca 2013

Wypaśna surówka i miodowo-czosnkowy kurczak z grilla

Udało się, dom wzbogacił się o kolejne sprzęty kuchenne. Robot ma wiele przystawek i na razie podchodzę do niego ostrożnie. Sokowirówka już sprawdzona, ale to chyba nie będzie nasz faworyt, chociaż sok z marchwi i jabłka wyciskany w domu można raz na jakiś czas wypić. Bardziej przypadła mi do gustu wyciskarka do cytrusów, bo takie soki lubię najbardziej, a i wykorzystanie materiału wydaje mi się wydajniejsze.
Wczoraj do zrobienia surówki postanowiłam wypróbować malakser. I to jest to. Polubimy się na pewno i będziemy często ze sobą pracować :)
Pięknie poszatkował mega miks warzywny, w którego skład weszły: marchew, cebula, kalafior, szczypior, świeże zioła, czosnek i czarne oliwki. Surówka wyglądała jak colesław, tylko skład znacząco odbiegał od oryginału. Jako dressing wykorzystałam olej sezamowy, sos z limonki, kolendrę, czarnuszkę, sól, pieprz, dwie łyżki jogurtu naturalnego i łyżeczkę musztardy.
Surówka wyszła na bogato, ale to nie koniec obiadu :) Bo w lodówce już się marynowały pocięte w paski piersi kurczaka w zalewie miodowo-czosnkowej z kurkumą. Po godzinie trafiły na nasz kolejny nowy nabytek, czyli grilla elektrycznego. Cudne urządzenie, duże, ale zgrabne i bardzo szybko można na nim przyrządzić jedzenie. Dodatkowo posiada szklaną pokrywę, dzięki czemu nie ma obaw, że mięso wyjdzie suche.
W najbliższym czasie muszę upolować dorodnego bakłażana, który też trafi na grill.
A na razie obiad już gotowy. Dopełnieniem jest odrobina ryżu jaśminowego. Obiad zjedliśmy w milczeniu - całkowicie pochłonęło nas delektowanie się smakiem :)



wtorek, 16 lipca 2013

Leczo z oberżyną :)

Jak się nie ma własnego ogródka, to grillowanie w sezonie jest utrudnione. Nie jest to dla mnie jakaś wielka strata, ale grill domowy od jakiegoś czasu chodził nam po głowie.
Oczywiście sam zakup nie był zaplanowany, po prostu odłożony na kiedyś... A kiedyś musiało nadejść. Grill objawił mi się przy okazji innych zakupów kulinarnych w sklepie internetowym. Urzekł mnie swą urodą i funkcjonalnością, więc postanowiłam go zamówić. W piątek dotarła paczka z kilkoma jeszcze zamówionymi towarami, a grill... Cóż grill dotarł, jest fajny, niestety nie dane nam było go wypróbować. Karton był niekompletny. Brakowało uchwytów. Ach zawód był olbrzymi, bo niby mamy sprzęt, a nawet nie możemy sprawdzić, jak działa dopóki nie wyjaśni się sprawa braków w kartonie. No i jest piątek, sklep już jest nieczynny i zostajemy z wielkim, powtórnie spakowanym kartonem i równie wielkim lub nawet większym żalem.
A na grillowanie już czekają udka z kurczaka i całkiem dorodny bakłażan.
Żeby nie psuć sobie weekendu tym incydentem szybko zmieniamy plany obiadowe. Kurczak jest świeży więc trafia do zamrażarki, a bakłażan czeka do soboty.
W sobotę zamiast na grill trafia do garnka wraz z białą papryką oraz obranym ze skóry świeżym pomidorem. Tym razem leczo jest całkiem inne od poprzedniego. Nie przyprawiam go ostro, bardziej stawiam na intensywność przypraw. Dodaję świeże zioła i całkiem sporą porcję kurkumy, dzięki czemu biała papryka zamienia się w paprykę żółtą :)
Leczo odstało noc i w niedzielę było gotowe do zjedzenia. Podałam je z ziemniakami ugotowanymi na parze.
Do czasu wyjaśnienia temat grillowania jest zawieszony, ale na pewno nie zawieszam działań kuchennych :)




poniedziałek, 15 lipca 2013

Muffiny ziołowe - śniadaniowe

Jak zawsze w weekendy śniadanie musi być wyjątkowe. W sobotę było wyjątkowe bo zamiast śniadania był sernik, ale w niedzielę takiej destrukcji dietetycznej nie powtórzyłam.
Jednak też było smacznie i nawet nie na słodko :)
Po wielu trudnych doświadczeniach z sylikonowymi foremkami do muffinków, z dziwnym wzorem na spodzie, postanowiłam wreszcie zakupić klasyczne formy metalowe. Nowy nabytek dotarł w piątek do domu, ale dopiero w niedzielę przyszedł czas na jego wypróbowanie.
Postanowiłam upiec muffiny wytrawne, podglądałam parę przykładów na blogach i połączyłam oba testy w jeden eksperyment.
Do mąki dodałam otręby, ziarna słonecznika, kawałek pokruszonej fety, drobno pokrojone czarne oliwki, świeżo zerwaną garść liści oregano i tymianku, mleko i ostrą oliwę chilli oraz dwa jajka. Wymieszałam wszystkie składniki szybko i wyłożyłam do foremek. Piekarnik już się rozgrzewał kiedy mieszałam składniki, więc wstawiłam blaszkę na 25 minut do pieczenia.
Takie wypieki to ja rozumiem, już po dziesięciu minutach w domu rozszedł się zapach ziołowy. Od razu poczułam, że już najwyższy czas na śniadanie.
Podczas kiedy babeczki studziły się na kratce, pokroiłam pomidora, posypałam go posiekanym szczypiorem i przyprawiłam do smaku. Dla ładniejszej kompozycji dołożyłam jeszcze pokrojoną rzodkiewkę. Na talerz trafiły dwie muffinki, tylko w wersji dla Głodomorka zostały jeszcze przystrojone jego ulubionym ostatnio sosem czosnkowym (nic nie poradzę, lubi to je :))
Na drugie śniadanie zjedliśmy jeszcze po muffinie już na zimno, też bardzo fajnie smakowały. Jedno co mogę już dziś powiedzieć, to że następne będę piekła z zielonymi oliwkami, bo jako dodatek do ciasta dadzą intensywniejszy smak, który świetnie się nadaje do tego zestawienia. Muszę też wypróbować inne przyprawy.
Cieszę się, że wreszcie mam w czym piec muffinki, bo to kolejny wypiek, którego wariacji jest nieskończona ilość. Gdyby tylko mógł znów być weekend :)



niedziela, 14 lipca 2013

Czarny sernik z nutą mięty

Ostatnio wszelakie eksperymenty z sernikiem bardzo mi się spodobały. Zanim upiekłam pierwszy sernik, wydawało mi się, że to jest bardzo skomplikowana sprawa. Teraz jednak już wiem, że zanim coś poznamy może wyglądać na trudne, chociaż takie nie jest.
W zeszłym tygodniu chrupaliśmy sernik czekoladowo-kajmakowy, który nie trafił na bloga, ponieważ nie było w nim wiele mojej inwencji.
Tym razem mogę się pochwalić, ponieważ sernik od początku do końca wymyśliłam sama.
Spód nie jest tym razem mocno kruchy. Raczej smakuje jak cienkie ciasto. Zmodyfikowałam przepis, usuwając całkowicie jajko, dodając sporo jogurtu i kakao.
Ser zmieszałam ze zblendowanymi z liśćmi mięty jagodami. Chcąc zachować ciemną barwę jagód użyłam tylko jednego opakowania twarogu, czyli około 500 gram. W całym wypieku, licząc łącznie z ciastem na spód jest około 6 łyżek brązowego cukru. Jagody z serem stworzyły masę dosyć kwaśną, sernik więc nie zalicza się do mega słodkości. Żeby zrekompensować trochę wytrawność deseru zrobiłam krem z około 3/4 dużego opakowania mascarpone zmieszanego z dwoma dużymi łyżkami miodu i trzema łyżkami masła orzechowego.
Sernik po upieczeniu spędził noc w lodówce. Skoro świt przygotowałam do niego krem i ozdobiłam nim wierzch sernika. Przykryty jasnym kremem, sernik wygląda niewinnie, ale jak tylko wykroiłam z niego kawałek, ukazało się ciemno fioletowe wnętrze :)
I tym sposobem weekend zaczął się zamiast śniadaniem, kawą z kawałkiem sernika :)



czwartek, 11 lipca 2013

Muffiny pełne jagód z miętowo-kajmakowym kremem

Muffinowej klątwy ciąg dalszy. Upiekłam wczoraj muffiny, wyszły pyszne, krem wyszedł idealny, a zdjęć nie będzie :)
Nie chcąc się nad sobą pastwić, pomijam milczeniem przyczyny, a żeby móc się z Wami podzielić pomysłem, narysowałam muffina, który będzie symbolizował wczorajsze wypieki :)
Skąd taka determinacja? Krem - naturalny, bez sztucznych barwników, pyszny i aromatyczny. Może spróbujecie zrobić go do jakiegoś deseru.
Muffinki też wyszły pyszne, więc zacznę od nich. Na sześć babeczek użyłam szklankę mąki, otręby, dwie łyżki oleju kokosowego, mleko ryżowe około filiżanki, cztery łyżki brązowego cukru, dwa jajka i garść jagód.
Kiedy babeczki wskoczyły na 25 minut do piekarnika zrobiłam krem. Do tego kremu zabrałam się już dzień wcześniej. Z premedytacją kilka liści mięty zgniotłam w moździerzu, zasypałam brązowym cukrem, zalałam odrobiną przegotowanej wody i odstawiłam na prawie dobę.
Dwie duże łyżki kajmaku zmieszałam z dwiema dużymi łyżkami mascarpone i dolałam do mieszanki syrop miętowy, który powstał w miseczce z liśćmi mięty. Krem jest delikatny, bardzo podkreśla smak jagód w muffinach.
Myślę, że jeszcze powtórzę ten pomysł, a wtedy zaktualizuję zdjęcie, na razie przedstawiam Wam wesołego muffina :)


wtorek, 9 lipca 2013

Odkrywam nowe smaki :)


Próbujmy nowości. Jeśli nie odrzucamy czegoś z konieczności zdrowotnej lub przekonań etycznych, dajmy się namawiać na nowości. Dzięki próbom możemy poznać wspaniałe smaki, które zadziwią nas i zachwycą. Dla mnie takim niesamowitym odkryciem były lody waniliowe po tajsku. Gałka lodów najzwyklejszych naszych swojskich, a do tego cała oprawa. I szok. Pierwszy raz w życiu siedziałam przez chwilę zatkana, nie mogąc ogarnąć co czuję. Ale to był przyjemny stan. Chciałabym kiedyś odtworzyć to połączenie we własnej kuchni. Lubię w niej eksperymentować. Walczę ze swoimi przyzwyczajeniami. Mimo, że dotąd tego nie robiłam zaczęłam używać do przyprawiania cytryny i limonki. Dotąd te kwaśne smaki nie chciały mi przejść przez gardło. A teraz, odpowiednio wyważone, niezbyt wyeksponowane dają mi zupełnie nowe możliwości połączeń. To tak jakbym dorosła do tego, aby docenić pewne smaki.
Wczoraj przygotowałam steki z indyka w delikatnym sosie miętowo-limonkowym. Mięta też jest dla mnie trudną próbą, ponieważ od dzieciństwa mam uraz do tego ziółka. Ale przełamałam się i nie żałuje, bo efekt jest niesamowity. Do kawałków mięsa ugotowałam na parze jaśminowy ryż, który również lekko doprawiłam sokiem z limony, a na talerzu przystroiłam paroma kroplami ketjap manisu.
Zamiast sałatki podałam delikatną, ugotowaną na parze zieloną fasolkę szparagową.
Fajnie jest czasem zjeść coś zupełnie nowego, co dodatkowo bardzo smakuje :) I dzięki temu gotowanie nigdy się nie nudzi, a rozwój umiejętności kuchennych nigdy się nie kończy.






sobota, 6 lipca 2013

Lato, leczo, lemoniada

Biała papryka - jak tylko pojawia się na straganach, pierwsza, świeża i chrupiąca - przebieram z ukontentowania paluszkami, bo wiem, że zaraz będę mogła zrobić leczo.
Jest, kupiłam, zrobiłam. Pychota, która nawet zatwardziałego mięsożercę tak bardzo połechtała w podniebienie, że ani nie zaprotestował, a może prawie nie zauważył, że dostał obiad w stu procentach vege :)
Jak tego dokonać? Nie ma tu żadnych magicznych sztuczek, jest tylko smak i aromat świeżej papryki, który uwiedzie każdego.
Na początek w rondlu rozgrzewamy dużą łyżkę oleju kokosowego, na którym szklimy cebulkę i czosnek. Na patelni podsmażamy posiekane pieczarki. Paprykę kroimy w dosyć sporą kostkę, bo ma pozostać chrupiąca i elastyczna. Dodajemy ją do rondla, dusimy dodając odrobinę sambala, kuminu, soli i pieprzu. Do podduszonej papryki dodajemy pieczarki, pomidory z puszki, lub świeże bez skórki, łyżkę ajvaru, łyżkę przecieru. Leczo dusimy dalej na małym gazie. Możemy do niego ugotować młode ziemniaczki. U nas ziemniaczki były ostatnio dosyć częstym gościem na talerzach, więc do leczo ugotowałam ryż jaśminowy. Kiedy ryż był gotów, wyłożyłam go na talerze i polałam gorącym i bardzo aromatycznym leczo. Posypałam całość dania posiekanym koprem. Pogoda dopisała, więc zjedliśmy obiad na balkonie, popijając posiłek różową lemoniadą pomieszaną z różowym winem. Co to był za relaks, co to była za przyjemność. Lato zdecydowanie ma wiele uroku i przede wszystkim pozwala nam cieszyć się większym kontaktem z naturą. I chociaż jesteśmy mieszczuchami, żyjemy w betonie, przemieszczamy się klimatyzowanymi metalowymi bolidami, to kiedy tylko można wyjść na trawkę, powąchać kwitnącą słodko lipę od razu czujemy zew natury. Cieszę się, że jeszcze trochę tej natury jest w otoczeniu i daleko nie trzeba szukać zielonych traw i pachnących lip :)
Czy wiecie, że meteopatię zawdzięczamy naszemu oderwaniu od natury. Więc, żeby nie narzekać na zmiany pogody i dokuczający wtedy ból głowy, spędzajmy jak najwięcej czasu na świeżym powietrzu. 
Lato, leczo i lemoniada :)


piątek, 5 lipca 2013

Piąta Pora Roku

Piąta pora roku, ulotna, nieokreślona, najlepsza, ulubiona.
Dla mnie to taki symbol krótkiego mgnienia szczęścia. Stan który trwa krótko, ale na długo pozostawia po sobie dobry ślad w pamięci. Moment, na który czekam.
Gotowanie to jeden ze sposobów na wywoływanie takich momentów. Sposób twórczy. Ale bywają też momenty, które wystarczy chłonąć, zbierać w sobie. Świt nad morzem, pierwsze tulipany, dobra książka, pranie pachnące wiatrem. Wystawa na której chociaż jeden obraz tak nas zachwyci, że możemy wracać do niego codziennie, żeby móc się cieszyć odkrywaniem nowych detali.
Macie takie swoje kolekcje piąto-porowe :)? Może zechcecie się podzielić tymi dobrymi momentami?
Ponieważ ten blog jest odzwierciedleniem jednej takiej szczęśliwej szufladki zapraszam Was do umieszczania w komentarzach własnych zawartości :)
Piszcie, co Was ostatnio zachwyciło tak, że zaparło na chwilę dech w piersiach. A może jest jakiś niezawodny sposób na szybkie przywrócenie dobrego humoru nawet po najcięższym dniu.
Czekam na Wasze komentarze, życząc wszystkim abyśmy jak najczęściej pamiętali o tych drobiazgach, dzięki którym ciągle mamy powody do uśmiechu :)



czwartek, 4 lipca 2013

Kalafiorowa zapiekanka à la pizza

Na straganach coraz więcej warzyw, które właśnie mają swoje 5 minut w dorodności i smaku :) Między nimi można już odnaleźć całkiem pokaźne kalafiory. Piękne, białe kwiatostany zachęcają do zakupów, a na blogach inspiracje - kalafiorowe pizze.
Dla mnie jednak pizza, to zawsze ciasto drożdżowe, dlatego korzystając z pomysłu nazwałam go zapiekanką.
Kalafior ugotowałam na parze i rozgniotłam za pomocą drewnianej kuli do ucierania ciasta. Do smaku dodałam kurkumę, pieprz i sól, oraz zioła prowansalskie. Aby kalafior posłużył za spód dodałam do niego jajko, pól szklanki otrębów i dwie łyżki oleju kokosowego. Tak przyprawiony kalafior wyłożyłam na blachę wyłożoną papierem do pieczenia. Wyrównałam i wstawiłam na 15 minut do piekarnika.
W tym czasie na patelni szybko podsmażyłam mięso mielone z udźca indyka, przyprawiając delikatnie, a na końcu dodając koncentrat pomidorowy i odrobinę syropu z agawy.
Mięso wysypałam na kalafiorowy spód, przykryłam pokrojoną w plastry mozzarellą i posypałam przyprawami. Całość znów trafiła do piekarnika, tym razem na 20 minut.
Jak się domyślacie, taka zapiekanka jest bardzo lekka i delikatna. Można zjeść ją jako obiad, z pomidorem i świeżymi liśćmi bazylii, ale równie dobrze smakuje kiedy już całkiem wystygnie. Jeśli nie na kolację, to może na jako śniadanie do łóżka? :)





wtorek, 2 lipca 2013

Indyk na kruchym kokosowym grahamie :)

Kokosowa tarta graham. Jako wypełnienie do tarty posłużyło mi mielone z piersi indyczej, wcześniej zamarynowane z ziołami i balsamico, pieczarki, młode pory i mozzarella. Pieczarki niezbyt drobno pokrojone lekko zblanszowałam na patelni z dodatkiem odrobiny soli i pieprzu. Pory ugotowałam na parze. Mięso krótko podsmażyłam.
Kiedy spód od tarty się upiekł posmarowałam go łyżką ziołowego koncentratu pomidorowego, wysypałam mięso, pieczarki i pory. Na wierzch ułożyłam plastry sera i posypałam przyprawami.
Do tarty podałam miks sałat i kiełki, wszystko lekko polane ostrą oliwą.
Przed decyzją o użyciu do ciasta oleju kokosowego musicie wiedzieć, że potrawa ma aromat kokosanki i jeśli nie bardzo lubicie połączenia kokosu z wytrawnym daniem, zamieńcie ten olej na inny tłuszcz. Nam ten aromat bardzo odpowiadał :)