Stworzyłam w telefonie notatkę, którą uzupełniam zawsze, kiedy wpadnie mi do głowy, co mogłabym ugotować. Zaczęłam te pomysły zapisywać, bo w natłoku codziennych spraw nie bardzo mam czas wymyślać menu i niektóre pomysły umykają mej pamięci.
Jakiś miesiąc temu dopisałam do listy placek węgierski. We wtorek przyszedł czas na realizację.
Ciekawiło mnie skąd ta nazwa i, jak w przypadku już kilku innych potraw, okazało się, że nazwa nie ma wiele wspólnego z pochodzeniem potrawy. A więc mamy na tapecie pierogi ruskie, rybę po grecku i kolejny przejaw wesołego nazewnictwa - placek po węgiersku. Jest to, jak się okazuje, potrawa polska. Bazą są zwykłe placki ziemniaczane. Nasze, pyszne, swojskie, tylko w wersji XXL :)
Przystąpiłam do realizacji. Postanowiłam nadać im ton bardziej wiosenny i idąc torem ostatnich dodatków do omletów, również do startych ziemniaków dodałam oprócz klasycznie dodawanej cebuli, drobno posiekany pęczek szczypiorku.
Sos powstał z leczo z białej papryki, pokrojonych w plastry ogórków kiszonych i zamarynowanych dzień wcześniej udek z kurczaka.
Zamiast uwieńczenia talerza plamą jogurtu naturalnego, nasze talerze uwieńczyła, czego można się przecież było spodziewać, mizeria :)
Polecam pieczenie placków na dobrze rozgrzanej teflonowej patelni, tak aby uniknąć nadmiaru tłuszczu, który mnie najczęściej odstrasza od placków ziemniaczanych w ogóle.
Trzeba przyznać, że gotowanie to jedno z najbardziej demokratycznych działań. W kuchni mieszają się wpływy różnych kultur, powstają mieszanki wielonarodowe, których przykładów poza kuchnią trudno byłoby wiele znaleźć.
Głód może dopaść każdego, skromna kanapka może być najwykwintniejszym daniem, a cena produktu, często zależy od miejsca, w którym go kupujemy :)
Polecam poszukiwania kulinarne, bo co prawda placek węgierski trudno znaleźć poza Polską, ale przy okazji poszukiwania miejsca pochodzenia danej potrawy, możecie odnaleźć nieoczekiwane smaki z kraju, z którego ona wcale nie pochodzi :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz