W planach nie było żadnej pizzy. Aż tu nagle zdjęcie pięknego egzemplarza ze szparagami, którym kusił jeden z ulubionych lokali spowodowało, że musiałam ją zrobić.
Pęczek zielonych szparagów czekał od wczoraj i coś musiało się wydarzyć.
Dzięki wzmożonej lekturze różnych źródeł kulinarnych moja praktyczna wiedza na temat drożdży jest coraz większa i kolejne ciasta robię bardziej świadomie. Co z tego, skoro ciasto drożdżowe ma swoje kaprysy i zaskakuje mnie zawsze w inny sposób :)
Wczoraj tak jak się odgrażałam ostatnio - podstawą ciasta była mąka graham. Tym razem drożdże były pełne swoich radosnych bąbelków i obkleiły mi dłonie nieznośnie skutecznie. Miałam wrażenie, że cała kuchnia zaraz pokryje się ciastem lub mąką, którą dosypywałam obklejając pojemnik coraz ładniejszym wzorem. Na szczęście udało się zapanować nad niesfornym procesem i pięknie wyrobione ciasto mogło sobie wyrastać pod ściereczką.
W tym czasie zrobiłam szybki przegląd lodówki, znalazłam tam mozzarellę, szczypiorek, czarne oliwki i czerwone pesto - to wraz z przestudzonymi już, lekko podgotowanymi na parze szparagami stanowiło bazę pizzy.
Ponieważ ciasto wyszło bardzo delikatne nie bawiłam się już w ponowne wyrabianie i wałkowanie. Wrzuciłam wyrośniętą kulę na wyłożoną papierem do pieczenia blachę. Papier był wcześniej lekko spryskany oliwą. Rozgniotłam ciasto w prostokąt, posmarowałam pesto i wyłożyłam wszystkie pokrojone składniki.
Rozgrzany piekarnik już czekał. Uff wreszcie można usiąść i poczekać 20 minut, korzystając z aromaterapii wydobywającego się z piekarnika zapachu :)
Kiedy pizza trafiła na talerze przyozdobiłam ją pomidorem, mieszanką sałat i kiełkami rzodkiewki.
Patrząc na stojące na stole talerze trudno było uwierzyć, że stworzenie tak uporządkowanego i estetycznego "dzieła" wymaga takiego twórczego bałaganu :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz