niedziela, 11 sierpnia 2013

Detoks - pierwsza próba walki z materią :)

Postanowiłam w weekend przeprowadzić mały uzdrawiający eksperyment - oczyszczanie organizmu. W tym celu zrobiłam bardzo konkretne zakupy, a mianowicie całe mnóstwo owoców i warzyw. W piątek wieczorem wszystkie te dary natury, niestety nie wszystkie w wersji eko zostały poddane myciu. Najpierw moczyły się chwilę w misce z wodą i octem jabłkowym, potem były płukane pod bieżącą wodą, a następnie trafiały do drugiej miski, tym razem z roztworem sody oczyszczonej i kolejny raz pod prysznic w zlewie :)



Żeby się z tym jakoś zgrabnie zorganizować i niczego w amoku detoksu nie pominąć już w piątek zrobiłam inwentaryzację. Spisałam wszystkie zakupy, a lista nie była krótka i pogrupowałam wszystko na koktajle i soki. Polecam Wam koktajle, przepisów udało mi się zapisać siedem, ale wykorzystałam ich mniej, bo okazało się, że wcale nie chce się ciągle jeść. Dzięki spisowi sobotę zaczęłam wyborem, który koktajl rozpocznie eksperyment. I tak minął pierwszy dzień, dobrze zorganizowanym sięganiem po kolejne sztuki do przerobienia na postać płynną :)  Najgorzej smakował nam sok z buraka, mimo że bardzo mocno przełamany marchwią, jabłkami, rzodkiewką, świeżym ogórkiem i natką pietruszki. To nie są moje smaki. Zupełnie inaczej ma się sprawa z koktajlami, bo te po prostu uwielbiam. Mimo, że do detoksu trzeba lekko zmodyfikować zawartość i tak smakują pysznie. Modyfikacja to nie używanie żadnej formy nabiału, a więc koktajl nie ma mleka, jogurtu ani śmietanki. W zamian dolewałam wodę mineralną, a żeby uzyskać ładną postać emulsji, każdy koktajl miał w swoim składzie banana lub mango. Reszta dodatków to już Wasza dowolność, ja użyłam tego co jest dostępne i co najbardziej lubię, czyli maliny, borówki, melony, gruszki, ogórek świeży, imbir, natka pietruszki, ananas i avocado.
Niestety Głodomorek wyłamał się z szeregów, ale może to i lepiej, łatwiej walczyć tylko za siebie.
Ważne, że cokolwiek zjadł, nie robił tego przy mnie. I tak sąsiedzi robią dywersję, siejąc w koło zapachy obiadów :(
Na szczęście sobota się skończyła i to bez burczącego brzucha. Zasnęłam jak dziecko. I spałam tak mocno i słodko, że niedziela zaczęła się beze mnie. I co dziwne, nie obudził mnie głód. Koło dziesiątej stwierdziłam, że chyba jednak trzeba coś zmiksować. Kolejny koktajl, w pięknym słonecznym kolorze, bo za oknem chłodniej.
Żeby nie myśleć tylko o jedzeniu lub niejedzeniu postanowiliśmy wyruszyć do parku i skorzystać z lekkiego przyjemnego ochłodzenia.
W parku zapolowaliśmy aparatami na różne piękne przejawy natury. Ilość kwiatów i spokój panujący wśród drzew bardzo nas ukoił.




Po powrocie do domu nie czułam głodu, raczej chęć zmiany smaku, albo może pogryzienia jakiejś bardziej zwartej konsystencji. I na to znalazłam sposób. Arbuz - dobry na wszystko. Mimo, że mogę w niego wbić zęby to do żołądka spływa sam sok. Pycha. Jeszcze chwila i będę mogła zjeść coś bardziej treściwego.
Chyba pierwszy raz w życiu nie mogę doczekać się poniedziałku :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz