niedziela, 9 lutego 2014

Muffinki ratunkowe :)

Długo się broniłam, ale w obliczu wszechstronnego obkichiwania nie udało się. Leżę i ledwo zipię. Głowę rozsadza mi ból, nos wygląda jak po peelingu pumeksem, oczy przypominają oczka królika albinosa. Pięknie, po prostu pięknie.
A tymczasem za oknem świeci słońce, na które tak długo czekałam, weekend jak marzenie, niestety, nie dla mnie.
W obliczu takiej niesprawiedliwości choroba doskwiera mi jeszcze bardziej. Postanowiłam więc otulić się ciepłym szlafrokiem i doczołgać do kuchni w celu zrobienia czegoś na pocieszenie, co jednocześnie nie wymaga dużo pracy, szczególnie umysłowej, bo mózg mi ledwie działa :)
Padło na muffiny, małe, wesołe i pocieszające wypieki, które zrobi każdy bez wyjątku. Wystarczy przygotować sobie dwie miski i nagrzać piekarnik na 180 stopni.
Do jednej miski przesiewamy suche składniki: trochę więcej niż szklankę mąki, cztery łyżki rozpuszczalnego, słodkiego kakao, pół łyżeczki proszku do pieczenia, pół opakowania cukru waniliowego.
Druga miska służy do wymieszania mokrych składników: szklanki mleka, dwóch jajek, zmiksowanego, dojrzałego banana i trzech łyżek oliwy z oliwek.
Składniki możemy wymieszać blenderem do dobrego połączenia, a na końcu dosypać zawartość "suchej" miski i szybko wymieszać całość drewnianą łyżką. Ciasta starcza na tuzin muffinów. Do papilotek wlewamy około 3/4 ciasta i wstawiamy do piekarnika na dwadzieścia minut. Mimo kataru po kwadransie poczułam waniliowo-bananowy zapach i poczułam się odrobinę lepiej :)
Muffinki studzimy na kratce. Z kubkiem mleka lub gorącą kawą podniosą na duchy nawet najbardziej zakatarzoną osobę. Żeby się poczuć jeszcze lepiej, muffinkę można posmarować swoim ulubionym kremem czekoladowym albo orzechowym masłem. Mi pomogło. Poczułam, że mimo choroby nie zmarnowałam całego weekendu. Z kubkiem kawy i babeczką spokojnie wróciłam pod kołdrę :)


2 komentarze: