Może przez pogodę zrobiło mi się tęskno za zielenią? Na zakupach widzę tylko brokuły, zielone papryki a ostatnio jeszcze szpinak. Szpinak ma w kuchni wiele zastosowań, jednak ja najbardziej lubię go w sosie do makaronu, kiedy dzięki krótkiej obróbce nadal utrzymuje swój szpinakowy smak :)
Poza tym jest to jeden z tych przepisów, które nie wymagają dużo czasu a kończą się super efektem.
Kilka ząbków czosnku obieramy i kroimy na cieniutkie plasterki. Szklimy je na oleju kokosowym wraz z drobniutko posiekaną papryczką chili. Do czosnku wrzucamy dobrze wymyty szpinak. Można to robić partiami, czekając aż poszczególne porcje zmniejszą swoją objętość, robiąc miejsce na kolejne listki.
Kiedy na patelni mamy już lekko podduszony szpinak przyprawiamy. Dodałam kurkumę, garam masalę, słodką paprykę, sól i pieprz. Do szpinaku wrzuciłam ćwiartkę kostki serka feta, a kiedy się rozpuściła zalałam całość połową szklanki mleka kokosowego.
Do sosu ugotowałam makaron spaghetti. Do dekoracji talerza użyłam przekrojonych w połówki pomidorków koktajlowych i tartego parmezanu. Dla wzmocnienia ostrości sosu można pokropić makaron oliwą z chili, ale mój szpinak był wystarczająco pikantny.
Na chwilę w domu zapanowało włoskie lato :)
czwartek, 28 listopada 2013
wtorek, 26 listopada 2013
Serniczek rafaello na kruchym spodzie
W weekend się działo, coś się tam piekło, coś bulgotało. Goście przybyli, obiad spożyli, winem, wódeczką zgrabnie popili :)
I w związku z powyższym czasu nie było zbyt wiele, żeby udzielać się w wirtualnej kuchni. Nadrabiam zatem z lekkim opóźnieniem. Ale za to z pysznym tematem - kokosowym, lekkim serniczkiem na kruchym spodzie. Wyszło przepyszne dwa w jednym czyli tarta sernik.
Przepis na ciasto kruche do tarty znaleźć na moim blogu jest bardzo łatwo, natomiast muszę napisać, że tym razem ciasto jest wzbogacone mlekiem kokosowym. Udało mi się wybrać z puszki około 3 łyżek mleka w jak najbardziej gęstej konsystencji śmietanki. Ciasto jest przez to bardziej miękkie, za to po półgodzinnej drzemce w lodówce stwardniało na tyle, że bez problemu udało się je rozwałkować i wyłożyć do formy na tartę. Użyłam takiej z wyższym rantem, żeby zmieścić masę serową.
Do serniczka użyłam 500 gram tłustego sera na sernik, dwóch jajek, trzech łyżek brązowego cukru pudru, dwóch łyżek wiórków kokosowych i około trzech łyżek mleczka kokosowego. Po wymieszaniu dodałam do masy jeszcze dwie łyżki skrobi z tapioki i wymieszaną masę wylałam na podpieczony spód tarty.
Całość wstawiłam do piekarnika na kolejne 25 minut w temperaturze 180 stopni.
Upieczony sernik posypałam jeszcze wiórkami kokosowymi. Polecam ciasto wszystkim wielbicielom rafaello, bo jest to naprawdę mocno kokosowy wypiek. Bardzo delikatny, jak pierwsza pierzynka śniegu za oknem :)
I w związku z powyższym czasu nie było zbyt wiele, żeby udzielać się w wirtualnej kuchni. Nadrabiam zatem z lekkim opóźnieniem. Ale za to z pysznym tematem - kokosowym, lekkim serniczkiem na kruchym spodzie. Wyszło przepyszne dwa w jednym czyli tarta sernik.
Przepis na ciasto kruche do tarty znaleźć na moim blogu jest bardzo łatwo, natomiast muszę napisać, że tym razem ciasto jest wzbogacone mlekiem kokosowym. Udało mi się wybrać z puszki około 3 łyżek mleka w jak najbardziej gęstej konsystencji śmietanki. Ciasto jest przez to bardziej miękkie, za to po półgodzinnej drzemce w lodówce stwardniało na tyle, że bez problemu udało się je rozwałkować i wyłożyć do formy na tartę. Użyłam takiej z wyższym rantem, żeby zmieścić masę serową.
Do serniczka użyłam 500 gram tłustego sera na sernik, dwóch jajek, trzech łyżek brązowego cukru pudru, dwóch łyżek wiórków kokosowych i około trzech łyżek mleczka kokosowego. Po wymieszaniu dodałam do masy jeszcze dwie łyżki skrobi z tapioki i wymieszaną masę wylałam na podpieczony spód tarty.
Całość wstawiłam do piekarnika na kolejne 25 minut w temperaturze 180 stopni.
Upieczony sernik posypałam jeszcze wiórkami kokosowymi. Polecam ciasto wszystkim wielbicielom rafaello, bo jest to naprawdę mocno kokosowy wypiek. Bardzo delikatny, jak pierwsza pierzynka śniegu za oknem :)
środa, 20 listopada 2013
Strudel z ciasta filo - trwaj pachnąca chwilo :)
Przedstawiam Wam dziś bardzo niefotogeniczny wypiek. Zastanawiałam się czy w ogóle zawracać Wam głowę, ale po spróbowaniu doszłam do wniosku, że ok, nad wyglądem trzeba może popracować, za to w ustach to prawdziwe niebo, aromatyczne, rozgrzewające i słodkie.
Więc jest nasz brzydki strudel, zresztą taka nazwa też do czegoś zobowiązuje :)
Przy okazji jest to mój pierwszy strudel i pierwsze użycie ciasta filo. Podobnie jak w przypadku ciasta francuskiego, użyłam gotowca.
Nadzienia są dwa. Jedno to ser ricotta, zmieszany z cukrem migdałowym i jajkiem. Drugie nadzienie jest jabłkowe. Kupiłam cztery dorodne szare renety, obrałam, wykroiłam gniazda nasienne i pokroiłam w drobne kawałki. Jabłko wrzuciłam do rondelka, dodałam sok z połowy cytryny, łyżeczkę cynamonu, około pół centymetra tartego świeżego imbiru, dwie łyżki cukru pudru trzcinowego i spory chlust pitnego miodu :)
Jabłka poddusiłam i pozostawiłam do ostygnięcia.
Odmrożone ciasto filo rozłożyłam i najpierw posmarowałam masą serową, a następnie wyłożyłam jabłkami. Starałam się zwinąć roladę ciasno. Zwinięty rulon przeniosłam na blachę do pieczenia wyłożoną papierem do pieczenia. Wierzch ciasta i jego boki wysmarowałam pędzelkiem maczanym w rozpuszczonym maśle.
Tak przygotowany strudel wstawiłam do rozgrzanego piekarnika. Przez pół godziny pochłaniał ciepło w temperaturze 180 stopni.
Pierwsze piętnaście minut minęło i z piekarnika zaczęły ulatniać się mocne aromaty. Bardzo silnie czuć było cynamon i imbir. Upieczone ciasto posypałam cukrem pudrem. Filo jest po upieczeniu jak kruchy papier, więc nie było łatwo ładnie je podzielić. Najlepiej kroić je nożem pod lekkim kątem. Ciepłe było niesamowicie aromatyczne, ale na drugi dzień, kiedy ostygło nawet lepiej pozwalało delektować się złożonym smakiem przypraw i jabłek.
Więc jest nasz brzydki strudel, zresztą taka nazwa też do czegoś zobowiązuje :)
Przy okazji jest to mój pierwszy strudel i pierwsze użycie ciasta filo. Podobnie jak w przypadku ciasta francuskiego, użyłam gotowca.
Nadzienia są dwa. Jedno to ser ricotta, zmieszany z cukrem migdałowym i jajkiem. Drugie nadzienie jest jabłkowe. Kupiłam cztery dorodne szare renety, obrałam, wykroiłam gniazda nasienne i pokroiłam w drobne kawałki. Jabłko wrzuciłam do rondelka, dodałam sok z połowy cytryny, łyżeczkę cynamonu, około pół centymetra tartego świeżego imbiru, dwie łyżki cukru pudru trzcinowego i spory chlust pitnego miodu :)
Jabłka poddusiłam i pozostawiłam do ostygnięcia.
Odmrożone ciasto filo rozłożyłam i najpierw posmarowałam masą serową, a następnie wyłożyłam jabłkami. Starałam się zwinąć roladę ciasno. Zwinięty rulon przeniosłam na blachę do pieczenia wyłożoną papierem do pieczenia. Wierzch ciasta i jego boki wysmarowałam pędzelkiem maczanym w rozpuszczonym maśle.
Tak przygotowany strudel wstawiłam do rozgrzanego piekarnika. Przez pół godziny pochłaniał ciepło w temperaturze 180 stopni.
Pierwsze piętnaście minut minęło i z piekarnika zaczęły ulatniać się mocne aromaty. Bardzo silnie czuć było cynamon i imbir. Upieczone ciasto posypałam cukrem pudrem. Filo jest po upieczeniu jak kruchy papier, więc nie było łatwo ładnie je podzielić. Najlepiej kroić je nożem pod lekkim kątem. Ciepłe było niesamowicie aromatyczne, ale na drugi dzień, kiedy ostygło nawet lepiej pozwalało delektować się złożonym smakiem przypraw i jabłek.
wtorek, 19 listopada 2013
Zapiekanka kolorowa - idealna na pochmurny dzień :)
Chyba złota jesień już za nami. Coraz bardziej szaro za oknem, coraz zimniejszy wiatr wieje, coraz mniej kolorów w przyrodzie.
Dookoła smutne twarze, prześladowane klasyczną deprechą jesienną.
Pomoc w każdej formie się przyda. Repertuar zależy od upodobań, ale chyba większości z nas pomoże ciepły koc, kubek pysznej kawy, ulubiona muzyka kojąca zmysły, ostre potrawy z kolorowych składników.
Każdy z powyższych pomysłów został przeze mnie przetestowany w weekend i, chociaż trudno zatrzymać taki dobrostan na dłużej, to jednak działa. Działa i pomaga przetrwać.
Na szczęście w kwestii kolorowych potraw naprawdę jest w czym wybierać. Ciemnozielone brokuły, różnokolorowe papryki, cytrusy, bataty - zestaw ogrzewających czerwieni i pomarańczy stoi na straży naszego samopoczucia.
Tak więc postanowiłam wykorzystać paletę ciepłych barw i zrobić zapiekankę. Do zapiekanki dodałam pierś z kurczaka, ale całkowicie jarska opcja byłaby równie syta i pyszna.
W zapiekance udział wzięli: jeden duży batat, dwa duże ziemniaki, pół papryczki chili bez pestek, ćwiartki papryk z każdego koloru, podwójna pierś z kurczaka, śmietanka, ser tarty, pomidorki koktajlowe.
Ziemniaki i batata obieramy i kroimy w plasterki około pół centymetrowe. Blanszujemy szybko na parze.
Pierś z kurczaka kroimy w paseczki, podsmażamy na oleju kokosowym z drobno posiekaną papryczką chili, przyprawiamy solą, pieprzem i tandori masalą. Kiedy kurczak jest obsmażony wrzucamy na patelnię pokrojone w paseczki papryki i przykrywamy całość pokrywką. Dusimy chwilę na małym ogniu.
Naczynie żaroodporne lekko natłuszczamy oliwką i układamy na dnie krążki ziemniaczane. Wykładamy na nie kurczaka i paprykę. Jeśli na patelni pozostał płyn nie wylewajcie go do zapiekanki. Przyda się do zrobienia sosu. A na sos potrzebujemy małe opakowanie śmietany, dwie łyżki sera ricotta, kurkumę, pieprz kajeński, sól. Mieszamy składniki, dodając jeśli jest, sos po smażeniu kurczaka. Zalewamy zapiekankę, po wierzchu posypujemy tartym serem i rozkładamy połówki pomidorków koktajlowych.
Wkładamy naczynie do piekarnika rozgrzanego do około 180 stopni i pieczemy pół godziny. Dla złagodzenia ostrości dania głównego polecam surówkę typu mizeria lub inną z jogurtem naturalnym.
Dzięki kurkumie możemy mieć słoneczną chwilę na talerzu :)
Dookoła smutne twarze, prześladowane klasyczną deprechą jesienną.
Pomoc w każdej formie się przyda. Repertuar zależy od upodobań, ale chyba większości z nas pomoże ciepły koc, kubek pysznej kawy, ulubiona muzyka kojąca zmysły, ostre potrawy z kolorowych składników.
Każdy z powyższych pomysłów został przeze mnie przetestowany w weekend i, chociaż trudno zatrzymać taki dobrostan na dłużej, to jednak działa. Działa i pomaga przetrwać.
Na szczęście w kwestii kolorowych potraw naprawdę jest w czym wybierać. Ciemnozielone brokuły, różnokolorowe papryki, cytrusy, bataty - zestaw ogrzewających czerwieni i pomarańczy stoi na straży naszego samopoczucia.
Tak więc postanowiłam wykorzystać paletę ciepłych barw i zrobić zapiekankę. Do zapiekanki dodałam pierś z kurczaka, ale całkowicie jarska opcja byłaby równie syta i pyszna.
W zapiekance udział wzięli: jeden duży batat, dwa duże ziemniaki, pół papryczki chili bez pestek, ćwiartki papryk z każdego koloru, podwójna pierś z kurczaka, śmietanka, ser tarty, pomidorki koktajlowe.
Ziemniaki i batata obieramy i kroimy w plasterki około pół centymetrowe. Blanszujemy szybko na parze.
Pierś z kurczaka kroimy w paseczki, podsmażamy na oleju kokosowym z drobno posiekaną papryczką chili, przyprawiamy solą, pieprzem i tandori masalą. Kiedy kurczak jest obsmażony wrzucamy na patelnię pokrojone w paseczki papryki i przykrywamy całość pokrywką. Dusimy chwilę na małym ogniu.
Naczynie żaroodporne lekko natłuszczamy oliwką i układamy na dnie krążki ziemniaczane. Wykładamy na nie kurczaka i paprykę. Jeśli na patelni pozostał płyn nie wylewajcie go do zapiekanki. Przyda się do zrobienia sosu. A na sos potrzebujemy małe opakowanie śmietany, dwie łyżki sera ricotta, kurkumę, pieprz kajeński, sól. Mieszamy składniki, dodając jeśli jest, sos po smażeniu kurczaka. Zalewamy zapiekankę, po wierzchu posypujemy tartym serem i rozkładamy połówki pomidorków koktajlowych.
Wkładamy naczynie do piekarnika rozgrzanego do około 180 stopni i pieczemy pół godziny. Dla złagodzenia ostrości dania głównego polecam surówkę typu mizeria lub inną z jogurtem naturalnym.
Dzięki kurkumie możemy mieć słoneczną chwilę na talerzu :)
sobota, 16 listopada 2013
Bardzo gęsta zupa bez mięsa :)
Weekend mieliśmy spędzać spacerując, robiąc zdjęcia, łapiąc promyczki słońca. Ale za oknem szaro, zimno, wilgotno i ani śladu słońca. Nie zrażeni postanowiliśmy ruszyć w plener. Jednak przenikliwość wiatru dość szybko odebrała nam entuzjazm.
W taki dzień humor poprawia rozgrzewająca zupa. Taka właśnie czekała na nas w domu.
Jej tajemnicą są różnorodne warzywa i rozgrzewający zestaw przypraw.
Jarska zupa z kalafiora, marchwi, fasolki szparagowej, ciecierzycy i kluseczek :)
Kiedy warzywa pokrojone w nieduże kawałki odpowiednio zmiękły dodałam do zupy odsączoną cieciorkę z puszki i trochę drobnego makaronu.
Wszystko się zagotowało i powstała bardzo gęsta zupa, której pyszny smak tworzą: kolendra, czarny pieprz, ostra papryka, czosnek i sos imbirowo-sojowy. Talerz takiej zupy poprawia humor i rozgrzewa. Łatwiej pogodzić się z nieuchronnością zmian w pogodzie.
środa, 13 listopada 2013
Kotlet warzyw pełen, zatopiony w pomidorowym sosie :)
Brokuł, ziemniaki, kalafior. Trzy składniki wielu różnych dań. Tym razem postanowiłam, że poddam je trochę dłuższej obróbce i zamienię na kotlety.
Na początek do parowaru trafił brokuł. Nie wrzuciłam wszystkich warzyw razem, ponieważ brokuł jest najbardziej delikatny i nie można go zbyt rozgotować. Kiedy brokuł lekko zmięknie, wymieniamy go w parowarze na ziemniaki i kalafior. Proporcje to jeden brokuł, jeden mały kalafior lub pół dużego, około 4 średnie ziemniaki.
Kiedy wszystkie warzywa są już odpowiednio miękkie studzimy je.
Podczas oczekiwania możecie zrobić sos. Może to być sos grzybowy, pieczarkowy, a ja tym razem zrobiłam sos pomidorowy, o mocno ziołowym akcencie. Do sosu potrzebowałam kubek bulionu, jeden kartonik sosu pomidorowego, małą łyżeczkę syropu z agawy, sól, pieprz, zioła prowansalskie i tymianek. Składniki gotujemy w rondelku. Do filiżanki wsypujemy łyżkę skrobi z tapioki i mieszamy ze śmietaną. Dolewamy odrobinę gorącego sosu, mieszamy i całość zawartości filiżanki wlewamy do rondelka z sosem. Zagotowujemy. Odstawiamy.
Kolejny krok to rozbicie warzyw na mniejsze cząstki. Można to zrobić np. drewnianą kulą do ciasta. Do warzyw dodajemy jajko, pęczek koperku, tarty żółty ser, filiżankę ugotowanego ryżu, bułkę tartą w ilości koniecznej do uzyskania konsystencji pozwalającej nam ulepić kotlety. I oczywiście przyprawiamy. To bardzo ważny moment. Użyłam kurkumy, kolendry, pieprzu cayenne, czosnku, soli, czarnego pieprzu, ostrej i słodkiej papryki.
Do smażenia polecam Wam jak zawsze olej kokosowy. Sprawdza się wyjątkowo dobrze, ładnie pachnie i nie pali się na patelni, mimo, że smażenie zajmie nam dłuższą chwilę.
Na patelni rozgrzewamy olej. Łyżką do zupy dozujemy porcję warzyw i formujemy dłońmi w kulkę, którą obtaczamy w bułce tartej, lekko spłaszczamy i układamy na patelni.
Obsmażamy kotleciki z obu stron na złocisty kolor. Podajemy polane sosem.
Polecam Wam ten przepis, chociaż jest odrobinę bardziej pracochłonny niż np. podanie warzyw ugotowanych na parze. Jednak efekt wart jest zachodu.
Kotlecików wychodzi sporo, możecie je zjeść na drugi dzień na zimno, np. na kolację. Dzięki użyciu oleju kokosowego nie jesteście narażeni na nieprzyjemne wrażenia związane z nadmiarem oleju na smażonych daniach. Aby uzyskać bardziej ozdobny wygląd kotlecików, brokuła nie musicie rozbijać wraz z kalafiorem i ziemniakami, tylko delikatnie rozdzielić go na różyczki i dodać je na końcu, tuż przed smażeniem.
Na początek do parowaru trafił brokuł. Nie wrzuciłam wszystkich warzyw razem, ponieważ brokuł jest najbardziej delikatny i nie można go zbyt rozgotować. Kiedy brokuł lekko zmięknie, wymieniamy go w parowarze na ziemniaki i kalafior. Proporcje to jeden brokuł, jeden mały kalafior lub pół dużego, około 4 średnie ziemniaki.
Kiedy wszystkie warzywa są już odpowiednio miękkie studzimy je.
Podczas oczekiwania możecie zrobić sos. Może to być sos grzybowy, pieczarkowy, a ja tym razem zrobiłam sos pomidorowy, o mocno ziołowym akcencie. Do sosu potrzebowałam kubek bulionu, jeden kartonik sosu pomidorowego, małą łyżeczkę syropu z agawy, sól, pieprz, zioła prowansalskie i tymianek. Składniki gotujemy w rondelku. Do filiżanki wsypujemy łyżkę skrobi z tapioki i mieszamy ze śmietaną. Dolewamy odrobinę gorącego sosu, mieszamy i całość zawartości filiżanki wlewamy do rondelka z sosem. Zagotowujemy. Odstawiamy.
Kolejny krok to rozbicie warzyw na mniejsze cząstki. Można to zrobić np. drewnianą kulą do ciasta. Do warzyw dodajemy jajko, pęczek koperku, tarty żółty ser, filiżankę ugotowanego ryżu, bułkę tartą w ilości koniecznej do uzyskania konsystencji pozwalającej nam ulepić kotlety. I oczywiście przyprawiamy. To bardzo ważny moment. Użyłam kurkumy, kolendry, pieprzu cayenne, czosnku, soli, czarnego pieprzu, ostrej i słodkiej papryki.
Do smażenia polecam Wam jak zawsze olej kokosowy. Sprawdza się wyjątkowo dobrze, ładnie pachnie i nie pali się na patelni, mimo, że smażenie zajmie nam dłuższą chwilę.
Na patelni rozgrzewamy olej. Łyżką do zupy dozujemy porcję warzyw i formujemy dłońmi w kulkę, którą obtaczamy w bułce tartej, lekko spłaszczamy i układamy na patelni.
Obsmażamy kotleciki z obu stron na złocisty kolor. Podajemy polane sosem.
Polecam Wam ten przepis, chociaż jest odrobinę bardziej pracochłonny niż np. podanie warzyw ugotowanych na parze. Jednak efekt wart jest zachodu.
Kotlecików wychodzi sporo, możecie je zjeść na drugi dzień na zimno, np. na kolację. Dzięki użyciu oleju kokosowego nie jesteście narażeni na nieprzyjemne wrażenia związane z nadmiarem oleju na smażonych daniach. Aby uzyskać bardziej ozdobny wygląd kotlecików, brokuła nie musicie rozbijać wraz z kalafiorem i ziemniakami, tylko delikatnie rozdzielić go na różyczki i dodać je na końcu, tuż przed smażeniem.
sobota, 9 listopada 2013
Libańskie smaki w zupie z czerwonej soczewicy
Kto by się spodziewał, że przepis z takiego rejonu świata jak Liban, o tak odmiennym od naszego klimacie, może tak doskonale rozgrzać w wietrzny, jesienny dzień.
A jednak pasuje idealnie. Ten przepis to zupa z czerwonej soczewicy.
Przygotowanie go jest tak proste, że świetnie nadaje się w każdy dzień z brakiem czasu lub chandrą. Najważniejsze to mieć zawsze w lodówce słoik z bulionem.
Około 1,5 litra bulionu wlewamy do garnka, wsypujemy 450 gram czerwonej soczewicy i czekamy aż się zagotują. Potem gotujemy na małym ogniu około dwadzieścia minut.
W tym czasie dwa duże ząbki czosnku i jedną dużą cebulę siekamy drobno i szklimy na trzech łyżkach oliwy. Gotowe wrzucamy do zupy i gotujemy jeszcze około dziesięciu minut przyprawiając dużą łyżką świeżo zmielonego kminu rzymskiego i połową łyżeczki pieprzu cayenne. Całość doprawiamy sokiem wyciśniętym z połówki cytryny i posypujemy na talerzu natką pietruszki.
Pietruszka całkiem wyleciała mi z głowy podczas zakupów, więc zastąpiłam ją paroma świeżymi listkami oregano.
Zupa jest niesamowicie aromatyczna, mimo, że używamy do niej tak niewielkiej rozmaitości przypraw. Kmin mocno pachnie, pieprz daje ostry posmak, a kwaśność cytryny układa się w tyle języka i dopełnia całość.
Sposobów podawania jest kilka, można zmiksować całość w krem, dodać grzanki. Ja chciałam zachować maleńkie kształty soczewicy, więc zupę podałam bez miksowania.
Tak zachwyciła nas i zaskoczyła, że na pewno jeszcze nie raz skorzystam z tego przepisu :)
A jednak pasuje idealnie. Ten przepis to zupa z czerwonej soczewicy.
Przygotowanie go jest tak proste, że świetnie nadaje się w każdy dzień z brakiem czasu lub chandrą. Najważniejsze to mieć zawsze w lodówce słoik z bulionem.
Około 1,5 litra bulionu wlewamy do garnka, wsypujemy 450 gram czerwonej soczewicy i czekamy aż się zagotują. Potem gotujemy na małym ogniu około dwadzieścia minut.
W tym czasie dwa duże ząbki czosnku i jedną dużą cebulę siekamy drobno i szklimy na trzech łyżkach oliwy. Gotowe wrzucamy do zupy i gotujemy jeszcze około dziesięciu minut przyprawiając dużą łyżką świeżo zmielonego kminu rzymskiego i połową łyżeczki pieprzu cayenne. Całość doprawiamy sokiem wyciśniętym z połówki cytryny i posypujemy na talerzu natką pietruszki.
Pietruszka całkiem wyleciała mi z głowy podczas zakupów, więc zastąpiłam ją paroma świeżymi listkami oregano.
Zupa jest niesamowicie aromatyczna, mimo, że używamy do niej tak niewielkiej rozmaitości przypraw. Kmin mocno pachnie, pieprz daje ostry posmak, a kwaśność cytryny układa się w tyle języka i dopełnia całość.
Sposobów podawania jest kilka, można zmiksować całość w krem, dodać grzanki. Ja chciałam zachować maleńkie kształty soczewicy, więc zupę podałam bez miksowania.
Tak zachwyciła nas i zaskoczyła, że na pewno jeszcze nie raz skorzystam z tego przepisu :)
piątek, 1 listopada 2013
Rozgrzewający jarski garnek z gryczaną :)
Za oknem czai się prawdziwie kąsające zimno. To już nie lada chłodek i trzeba zdać sobie sprawę, że cieplej nie będzie. Mimo pięknej, kolorowej aury, można łatwo się przeziębić. Zapobiegać możemy np. dobrą dietą. O kaszach można by pisać wiele i wiele już zostało napisane, zatem ja ograniczę się tylko do zachęcenia Was do zjedzenia rozgrzewającej potrawy na jesienne chłody :)
Po odkryciu kaszy gryczanej niepalonej mamy na nią ciągle ochotę. Nie pozostaje więc nic innego, jak tylko wymyślać kolejne dania z jej dodatkiem. Tym razem kasza w towarzystwie strączkowatych z dodatkiem pieczarek. Kaszę gotujemy bez mieszania około dwadzieścia minut. W tym czasie pieczarki dusimy na maśle, przyprawiamy solą i pieprzem, odparowujemy i dodajemy do nich puszkę czerwonej fasolki oraz pół puszki zielonego groszku. Dodajemy ulubione przyprawy i ketjap manis. Warzywa mieszamy z kaszą i podajemy. Szybki obiad możemy uzupełnić surówką, bardzo dobrze smakuje każda z dresingiem z jogurtu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)