poniedziałek, 30 września 2013

Mus dyniowy czyli przyszedł czas na coś słodkiego

Mam dla Was pomysł, który warto wypróbować. Przede wszystkim dlatego, że mus dyniowy będzie uniwersalnym dodatkiem do wielu dań. Możecie zrobić z nim naleśniki lub omlety lub, tak jak ja, ciastka francuskie i tartę.
Z około 700 gram upieczonej dyni, dwóch bardzo dojrzałych fig robimy mus za pomocą blendera. Dodajemy dużą łyżkę pasty tahina. Ja mam z niełuskanego sezamu, ale każda będzie pasować. Dla dodania słodyczy użyjmy dwóch dużych łyżek miodu. Całość musimy dokładnie zmiksować. Jeśli uważacie taki zestaw za zbyt mdły, możecie podobnie jak ja, dodać łyżeczkę cynamonu, odrobinę kardamonu i odrobinę imbiru.
Powstanie coś w rodzaju bardzo delikatnego musu, który smakiem przypomina chałwę, tylko czy ktoś z Was słyszał o chałwie dyniowej? Od dziś już tak :)
Pierwszym wykorzystaniem musu było ciasto francuskie. Pokroiłam cały płat ciasta na trójkąty, na które wyłożyłam odrobinę pomarańczowej papki i zawinęłam prawie jak rogaliki (kształt ciasteczka jest dowolny, zróbcie takie, jakie lubicie najbardziej). Ciasteczka piekły się 25 minut w temperaturze 180 stopni. Osobno uprażyłam płatki migdałów, którymi posypałam jeszcze gorące słodkości.
A ponieważ do takich ciasteczek nie zużywa się zbyt wiele nadzienia, reszta musu została zmieszana z jajkiem i wyłożona na podpieczony kruchy spód i zapieczona wraz z nim. Na wierzch upieczonego i lekko ostudzonego ciasta nałożyłam śmietankę ubitą z cukrem migdałowym i połączoną z 70 gramami rozpuszczonej gorzkiej czekolady i posypałam płatkami migdałów.
I jak tu nie lubić jesieni, skoro oferuje nam tyle wspaniałych przysmaków :)




sobota, 28 września 2013

Muffinka ze śliwką dla niespodziewanych gości

Kiedy mają się pojawić niespodziewani goście trzeba dosyć szybko stworzyć w domu coś do kawy :) Chyba najbardziej niezawodne i szybkie w wykonaniu są muffiny. Zatem właśnie te maleńkie wypieki zrobiłam przed przyjściem gości.
Ponieważ mam 12 gniazdek do babeczek tyle też potrzebowałam śliwek. Wybierzcie słodkie, ale niezbyt soczyste. Śliwki kroimy na połówki i wyciągamy pestki. Przy pestkowaniu śliwek zwracajcie szczególną uwagę, czy pestki nie ukruszyły się lekko przy końcach, bo taka pozostałość może być niebezpieczna dla uzębienia spożywających :)
Babeczki upiekłam z mąki razowej orkiszowej, do której dodałam łyżkę karobu, żeby kolor był ładniejszy i bardziej intensywny. Dla lepszego wzrostu potrzebna jest łyżeczka sody. Z suchych składników została nam do dodania szczypta soli oraz cukier waniliowy.
"Mokra" miska to 1/3 szklanki oleju rzepakowego, pół szklanki mleka, jedno jajko i duża łyżka miodu.
Po zmieszaniu obu misek w całość wylewamy ciasto do foremek. Najpierw około łyżki ciasta, na które wkładamy pół śliwki, potem kolejna łyżka ciasta i na wierzch druga połówka śliwki.
Pieczemy muffiny przez około dwadzieścia minut w temperaturze 180 stopni. Studzimy na kratce. Do środka śliwki możecie nalać kilka kropli syropu klonowego.
Moim gościom smakowało, mam nadzieję, że i Wam uda się kogoś ugościć :)



czwartek, 26 września 2013

Gęsta zupa krem z dyni z kurczakiem

Co prawda całkiem niedawno pisałam już o zupie z dyni i możecie o tym poczytać tutaj, jednak tym razem chcę Wam zaprezentować kompletnie inne podejście do tematu. Po pierwsze - zupę tę zrobicie szybciej i będzie ona bardziej gęsta. Po drugie - dyniowe dania są teraz na topie i warto próbować ich różnych wariacji :)
Do zupy potrzebujecie kilograma upieczonej dyni obranej ze skóry, litr bulionu, podwójną pierś z kurczaka, dużą cebulę, dwa duże ząbki czosnku, pięć średnich ziemniaków i dwie duże marchewki, łyżkę oleju kokosowego, przyprawy i puszkę mleka kokosowego. Dynię możecie upiec wcześniej, ja mam spory zapas od niedzieli. Ziemniaki i marchew obrane i pokrojone gotujemy na parze, aż dobrze zmiękną. Pierś z kurczaka kroimy w dosyć grube paski, a w dużym garnku szklimy na oleju kokosowym posiekaną w kosteczkę cebulę i czosnek. Kiedy staną się przezroczyste wrzucamy pokrojoną pierś i dusimy, aż pierś zetnie się na biało. Przyprawiamy dużą ilością sosu imbirowo-sojowego, dużą łyżką curry, odrobiną kurkumy, galangalu i łyżką garam masali. Kiedy kurczak zmięknie zalewamy go bulionem i gotujemy.
W tym czasie pieczoną dynie i ugotowane warzywa miksujemy w misce na puree. Papkę porcjami umieszczamy w garnku z bulionem dokładnie mieszając. Uważajcie na chlapanie, zupa jest gęsta i podczas gotowania może bulgotać. Kropla gorącej, gęstej zupy jest niebezpieczna.
Kiedy wmieszacie wszystkie warzywa możecie doprawić zupę solą i pieprzem, oraz ostrą papryką. Ja do smaku dosypałam jeszcze suszony tymianek. Do garnka dolewamy puszkę mleka kokosowego i również dokładnie mieszamy. Zagotowujemy całość. Nie wiem, czy zupa krem to odpowiednia nazwa, bo ten krem jest bardzo gęsty i syty, a w środku można znaleźć soczyste kawałki piersi kurczaka. I właśnie ze względu na tę wyjątkową gęstość nie podawałam do obiadu żadnych dodatków. Będziecie syci po jednej porcji, ale niestety nadal będziecie chcieli zjeść kolejne, więc nie jest to danie dla osób na diecie  :)






wtorek, 24 września 2013

Risotto dyniowe z cieciorką i pesto

Dynia tu, dynia tam, z dyni zrobisz milion dań :)
Idąc tym torem myślenia proponuję Wam dziś danie proste i smaczne.
Połowę sporej dyni wydrążyłam z pestek, dokładnie umyłam i pokroiłam na mniejsze kawałki. Blachę wyłożyłam papierem do pieczenia i poukładałam na nim kawałki dyni, które następnie spryskałam oliwą. Piekarnik nagrzałam do 200 stopni i wstawiłam dynię na około 45 minut.
Ponieważ była duża, powstaną z niej różne dania. Kawałki gorącej dyni posoliłam i zjadłam tak po prostu, bo pysznie smakowała. Z pozostałych kawałków odkroiłam skórę, która po upieczeniu praktycznie odchodzi sama i cały miąższ można wykorzystać. Dwa kawałki obranej dyni trafiły na masło na patelnię. Mocno doprawiłam pieprzem, chili, tymiankiem i czosnkiem i dorzuciłam puszkę ciecierzycy. Aby wzmocnić smak dodałam pesto kurkowe oraz połowę kostki sera feta. Na koniec na patelnię dorzuciłam aromatyczny ryż jaśminowy i tak powstało risotto. Danie to nie jest zbyt fotogeniczne, ale na talerzu wygląda apetycznie, dzięki swoim intensywnym barwom. Poza tym smak rekompensuje ewentualne ubytki w wyglądzie :)
Dla lepszego aromatu posypcie talerze świeżymi listkami oregano.


piątek, 20 września 2013

Lazurowe wspomnienie lata :)

Na Lazurowe Wybrzeże się niestety w najbliższym czasie nie wybieram, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby obiad wzbogacić serem lazurem :)
Tak jak wymyśliłam, tak też zrobiłam :)
Tarta z mąki graham, tym razem tłuszcz to pół na pół masło i oliwa z oliwek. Do smaku sól, pieprz i zioła prowansalskie. Ciasto jak zawsze rozwałkowujemy na formę i wstawiamy na pół godziny do lodówki.
W tym czasie gotujemy na parze brokuła, a na maśle przysmażamy pieczarki. Potrzebny jest nam również sos pomidorowy. Ja zrobiłam go mieszając sos pomidorowy z kartonika (pół opakowania) z odrobiną koncentratu pomidorowego, jajkiem, świeżymi ziołami, sosem ketjap manis i odrobiną syropu z agawy.
W tym czasie spód się podpiekł. Zalałam go sosem i poukładałam na nim, przekrojone w poprzek kawałki brokuła, tak samo przekrojone małe drobiowe kiełbaski, na to plastry sera lazur, a całość posypałam pieczarkami. Aby potrawa była gotowa potrzeba jeszcze dwadzieścia minut w piekarniku.
Później wystarczy ćwiartkę tarty przystroić sałatą, polać oliwą lub ulubionym sosem i gotowe - Lazurowe Wybrzeże na Waszym talerzu :)




czwartek, 19 września 2013

Burger z indyka ziołowo-cebulowy

Indyk zdecydowanie jest to ptak, który nakarmi dużą rodzinę :) Kiedy ostatnio kupiłam jeden udziec z indyka, byłam pewna, że przerobię go na kilkanaście klopsików do zupy dyniowej. Kiedy jednak zmieliłam mięso i przełożyłam je do miski, żeby dodać przyprawy, okazało się, że klopsiki i owszem będą, ale do jednej zupy będzie ich za wiele. Wystarczyła połowa mięsa, żeby w zupie pływały gęsto mięsne kulki.
Druga połowa została szybko przerobiona na burgery. Do mięsa, które było już przyprawione mocno ziołami i przyprawami trzeba tylko dodać posiekaną drobną cebulę i uformować kształt płaskich burgerów. Tak przygotowane mięso układamy na mocno rozgrzany grill. Na jego płaskiej części można przypiec ugotowane wcześniej na parze ziemniaki.
Żeby utrzymać prostotę obiadu, proponuję wykorzystać pyszne pomidory - wystarczy pokroić je w ćwiartki, polać tymiankową oliwą i doprawić czubricą i pieprzem. W moich doniczkach ciągle jeszcze dziarsko trzyma się bazylia, która świetnie pasowała do tego dania. Czuć w nim schyłek lata :)



wtorek, 17 września 2013

Zupa z dyni jesień znośną czyni :)

Wędrujemy ostatnio dużo polami. Przyglądamy się drzewom każdego dnia. Jeszcze tydzień temu tak mało widać było śladów jesieni, a dziś już złocą się niektóre liście. Zieleń pomału ustępuję i odchodzi. Przypominam sobie jeszcze, jak po długiej zimie wybuchły wręcz olbrzymie ilości zieleni. Wszystko buzowało po długim okresie wegetacji, życie budziło się gwałtownie. Była w tym niesamowita moc i mam wrażenie, że to ta moc powoduje, że jesień nie spadła na nas gwałtownie, tylko delikatnie kąsa czerwienią najsłabsze drzewa.
Nic jednak nie zmieni faktu, że powietrze pachnie mgłami, wieczory bywają już bardzo chłodne, a mżawka psuje humor w weekendy.
Melancholia jesienna ma w sobie coś niepokojąco pięknego, niewątpliwie jednak mało ludzi docenia urok tego złotego umierania przyrody. Bronimy się przed smutkiem, marzymy znów o letnich upałach. W kuchni zaczynają królować rozgrzewające dania. Przepięknym znakiem jesieni są dynie. Ich kolor jest jak symbol pory roku :)  Można śmiało uznać, że czynią jesień znośną. Zupa dyniowa, przynajmniej u nas w domu, była wyczekiwana od pół roku :)
Weekend to świetna okazja na gotowanie zup, bo jest więcej czasu, można zupę ugotować na poniedziałek, robiąc w między czasie obiad niedzielny :) Z tą myślą pojechałam w piątek na rynek i zagarnęłam ze straganu połówkę pięknej dyni, marchewki i ziemniaki. Bulion miałam gotowy, pozostało tylko zakupić mięso na klopsiki. Klopsiki do zupy robię zawsze z udźca z indyka.
Zakupy gotowe, w niedzielę przyszedł czas na gotowanie. Udziec z indyka zmieliłam w malakserze już rano, żeby przyprawione mięso mogło chwilę się marynować. Do mielonego dodałam drobno porwane listki rozmarynu, sporo tymianku, kolendrę, czosnek, sól i pieprz. Klopsiki do zupy dyniowej powinny być mocno ziołowe i aromatyczne. Do mięsa dodałam jajko i łyżkę otrębów. W razie gdyby to było konieczne, możemy dodać odrobinę bułki tartej, ale jeśli kulki kleją się same ładnie w dłoni, z tego dodatku można zrezygnować.
Kilka godzin później zabieram się zupę. Marchew i ziemniaki obrane drobno kroimy. Wrzucamy do bulionu i gotujemy. W tym czasie zajmujemy się miąższem z dyni. Okazało się, że narzędzie do drążenia melonów świetnie radzi sobie również z dynią. Kiedy już mamy drobne kawałki wnętrza dyni wrzucamy je do gotujących się warzyw. Przyprawianie zupy dyniowej zaczynam od dodania sporej ilości sosu imbirowo-sojowego. Następnie czarny pieprz, czosnek, garam masala i chili. Przykrywamy garnek i pozostawiamy na średnim gazie, żeby wszystkie warzywa zmiękły.
Podczas kiedy zupa się gotuje, możemy zabrać się za klopsiki. Sitko parowaru wykładam papierem. Z przyprawionego mięsa kształtuję niewielki kuleczki i układam w garnku. Kiedy wszystkie kuleczki są już gotowe nastawiam parowar.
Z jednego udźca z indyka wychodzi nam spora miska mielonego. Możecie, podobnie jak ja, podzielić je na pół i drugą połowę wykorzystać, np. do zrobienia burgerów :)
Wracając do zupy, sprawdzamy czy warzywa są miękkie. Jeśli tak, miksujemy wszystko blenderem, aż powstanie pięknie pomarańczowy krem. Do zupy wrzucamy ugotowane klopsiki.
Na drugi dzień zupa jest najlepsza. Podgrzewamy ją na małym ogniu, prażąc w tym czasie pestki słonecznika, którym posypujemy porcje w miseczkach. Bagietka czosnkowa nie jest koniecznym dodatkiem, ale tak dobrze się komponuje, że trudno było z niej zrezygnować :)



piątek, 13 września 2013

Kajmakowa słodycz z syropem klonowym :)

Ostatnio nie miałam głowy do gotowania. Najpierw był urlop, który spędzaliśmy w rozjazdach, więc nie do końca były warunki. Po powrocie ciężko odchorowaliśmy obiad na mieście, który totalnie pozbawił nas na kilka dni apetytów. Kiedy wreszcie doszliśmy do siebie urlop dobiegł końca i trzeba było rzucić się w wir pracy. Po urlopie nie jest lekko :)
A dodatkowo przygotowywaliśmy dom na przyjęcie nowego przyjaciela, psinki, która od piątku mieszka z nami i wymaga ogromnej ilości uwagi, cierpliwości i miłości.
Sami rozumiecie, że w takich okolicznościach je się szybko i bez polotu, bo czasu nie ma ani na zakupy ani na stanie przy garnkach :)
Na szczęście sytuacja się pomału stabilizuje. Żeby uczcić powrót do "normalności" postanowiłam upiec sernik. Stęskniliśmy się już za sernikowym smakiem.
Jednak nie chciałam wracać do wcześniejszych pomysłów i powstał nowy przepis.
Przede wszystkim ciasto na spód, nie jest klasycznym kruchym ciastem. Użyłam do niego 1,5 szklanki mąki owsianej, sto gram masła, szczyptę soli, dwie łyżeczki ksylitolu i około łyżki syropu z agawy. Kleistość tego ostatniego spowodowała, że do ciasta nie dodałam jajka, ponieważ zamiast wyklejać, musiałabym wylewać spód do formy :)
Udało mi się jakoś wylepić wyłożoną na dnie papierem do pieczenia tortownicę. Ciasto było lepkie, ale cierpliwie uformowałam z niego spód sernika. Wstawiłam tortownicę do lodówki i zajęłam się masą.
Użyłam do niej kilograma sera na serniki i pięćset gramowej puszki  kajmaku. Wymieszałam kajmak i ser na gładką masę, dodałam cztery jajka, każde po kolei dobrze miksując z masą. Na końcu dodałam dwie łyżki mąki z tapioki i delikatnie wymieszałam z resztą.
Jak zawsze podpiekłam spód  i na gorący wylałam masę, która piekła się jeszcze godzinę w 160 stopniach. Ostudzony sernik wyjęłam z piekarnika, posypałam odrobiną orzechów włoskich dla ozdoby i polałam syropem klonowym, żeby dodać aromatu.
Tak przygotowane ciasto spędziło noc w lodówce. Rano chętnie kroiliśmy kawałki do kawy. Byłam ciekawa, jak wypadł spód z owsianej mąki. Okazało się, że sernik jest bardzo delikatny, ciasto pyszne, a syrop klonowy i orzechy włoskie idealnie pasują do kajmaku. Już myślę o tym, żeby następny sernik wzbogacić większą ilością orzechów :)


wtorek, 10 września 2013

Figa z kurczakiem i ze szpinakiem :)

Robicie czasem kompulsywne zakupy? Mnie się to niestety czasem zdarza, chociaż w przypadku zakupów spożywczych, uważam tę przypadłość za dość pożyteczną. Chociażby dlatego, że nie zaplanuję co nowego i ciekawego zastanę na straganie, a tam kryją się skarby, które prowokują do wymyślania ciekawych zestawień smakowych.
Ostatnio zachwycił mnie kosz pełen bardzo dojrzałych fig. Wyglądały przepięknie, te ciemno fioletowe skórki, te śliczne, równe kształty. I zaledwie dwie sztuki wystarczyły, aby powstał pyszny obiad. Podstawą tego obiadu były udka z kurczaka, szybko przesmażone na oleju kokosowym, przyprawione mieszanką do shoarmy. Od kurczaka musicie zacząć przygotowania. Kiedy będzie się dusił na patelni, zabierzcie się za dokładne mycie liści szpinaku. Ze szpinakiem postępujemy dość klasycznie, wrzucamy go na patelnię z czosnkiem i masłem, doprawiamy solą i pieprzem oraz gałką muszkatołową i na koniec dodajemy odrobinę kurkumy i dwie spore łyżki serka mascarpone.
Do obiadu proponuję ugotować makaron świderki, na którym układamy kurczaka, a na nim szpinak. Figę kroimy na ćwiartki. Jest nie tylko ozdobą. Swoim słodkim wnętrzem urozmaica pozostałe składniki.


A jeśli macie ochotę na deser, to możecie wnętrze figi zmiksować z malinami i siemieniem lnianym, dodając do mieszanki odrobinę jogurtu naturalnego, listki mięty i czarny pieprz dla zaostrzenia smaku. Idealny deser - pozbawiony zbędnych kalorii :)

niedziela, 8 września 2013

Sir Grill i kurczęcie udka :)

Może pamiętacie jak pisałam w poście o Poznaniu o Festiwalu Dobrego Smaku i zakupach jakie wtedy poczyniłam. Między innymi zakupiłam kozi ser, o wdzięcznej nazwie "Sir Grill", produkt Serów Łomnickich. Zapakowany pięknie z liściem winogron, który daje dodatkowy, przyjemny aromat po otwarciu opakowania i jest niewątpliwie bardzo ozdobnym elementem.
A skoro sir grill to zjeść go postanowiliśmy z grilla. Kostka sera wielkości połowy kostki masła starczyła na trzy porcje, dwie trafiły na grill a jeden kawałek skonsumowałam jako deser :) Z przetartymi jabłkami i syropem klonowym. Zarówno ta opcja, jak i grillowana smakowały nam wyśmienicie. Ser na grill posypałam tylko odrobiną pieprzu i zielonej czubricy. Porcję dopełniał dobrze przyprawiony filet z udka z kurczaka, który też został ładnie przyrumieniony na grillu.
Nie bardzo mogłam się zdecydować, z czym podać obiad, więc postawiłam na najbardziej niezawodną opcję, czyli jaśminowy ryż.
Jako surówkę podałam odrobinę mieszanki sałat ze sporą ilością zielonego groszku i czerwonej papryki, doprawione świeżymi listkami ziół i tymiankową oliwą.
Mam swojego nowego faworyta do grillowania, którego i Wam polecam :)




środa, 4 września 2013

Pieprzna zupa na jesienne ochłodzenie

Bardzo nie lubię takich nagłych zapaści pogodowych. Jesień jesienią, ale czy nie mogłaby przyjść łagodnie? W końcu i tak mało kto na nią czeka :)
Aby przetrwać te pierwsze jesienne chłody proponuję Wam dziś rozgrzewającą zupę pełną warzyw, ziół i zaostrzoną sporą dawką świeżo zmielonego czarnego pieprzu.
Zupa jest w pełni wege, więc bulion też jest z samych warzyw. Bulion miałam gotowy wcześniej, pozostało tylko zabrać się za pozostałą zawartość garnka. Najpierw pokroiłam kawałek pora bardzo drobno i w rondlu zeszkliłam go na oliwie z oliwek. Do tak aromatycznej mieszanki wlałam bulion, do którego dodałam pokrojoną marchew i ziemniaki. Kiedy warzywa trochę zmiękły dodałam pokrojoną w kostkę cukinię i podzielonego na mniejsze cząstki brokuła oraz pół puszki ciecierzycy. Przyprawiłam kolendrą,  świeżym tymiankiem i oregano oraz posoliłam do smaku. Do zupy dodałam jeszcze drobny makaron. Kiedy zupa była już prawie gotowa dosypałam sporą ilość czarnego pieprzu.
Zupa kolorowo wdzięczy się z miseczki. W jej zielonej toni widać wesołe pomarańczki marchewki oraz beżowe kuleczki cieciorki. Delikatny smak za chwilę rozgrzewa silnym aromatem pieprzu i trochę szczypie swoją ostrością.
Po takiej zupie pogoda za oknem staje się mniej groźna, wraca ochota na spacery. Poza tym słońce zaczęło się znów przedzierać spod ciężkiej pokrywy chmur. Lato wracaj...


wtorek, 3 września 2013

Falafel original - czyli czasem trzymam się przepisu :)

Dla wnikliwych czytelników od razu wyjaśnienie - tak, tak, falafel był już na blogu. Wracam do niego, bo tym razem jest bliższy oryginałowi, a sama potrawa jest godna polecenia.
Jakiś czas temu udało mi się upolować "za grosze" książkę, która gromadzi oryginalne przepisy kuchni śródziemnomorskiej. Znalazłam w niej kilka faworytów i stopniowo planuję realizować ich wykonanie. Są to libańskie zupy, egipskie sałatki oraz właśnie falafel.



Suszona cieciorka czekała już od jakiegoś czasu w spiżarni. Kupiłam ją właśnie z myślą o kotlecikach. Zamoczyłam dwieście gram ziarenek w wodzie i pozostawiłam na noc do namoczenia. Rano, jak tylko wstałam wypłukałam ziarna, zalałam świeżą wodą i nastawiłam do gotowania. Trzeba doprowadzić zawartość garnka do wrzenia, a potem zmniejszyć gaz i gotować jeszcze przez około godzinę. Ja gotowałam całość około 50 minut, czyli dokładnie tyle czasu ile miałam rano przed wyjściem do pracy :)
Cieciorka została w gorącym garnku do mojego powrotu.
Gotuje się ją bardzo dobrze, nie przywiera do dna garnka i nie wymaga częstego mieszania. Woda wygotowała się niemal całkowicie.
Tak ugotowaną cieciorkę wrzuciłam do malaksera, dodałam łyżkę kolendry, łyżkę kuminu, sól i pieprz do smaku, garść natki pietruszki, ząbek czosnku oraz dużą cebulę i zmiksowałam do postaci dość gruboziarnistego puree.
Do warzyw dodałam odrobinę soku z limonki i dwie łyżki mąki.
Wymieszana masa daje się bardzo ładnie formować w niewielkie kuleczki, które na końcu delikatnie spłaszczamy dłonią. Żeby nadal trzymać się przepisu musiałam przygotować tłuszcz do głębokiego smażenia. Oczywiście wybrałam olej kokosowy. W celu zminimalizowania ilości tłuszczu  użyłam małej patelni. Pewnie kojarzycie patelnie, na których idealnie smaży się jedno sadzone jajo - moja jest właśnie taka. A do tego ma dość wysoki rant, więc nadała się idealnie. Rozgrzałam mocno olej kokosowy, którego poziom sięgał około dwóch centymetrów i zanurzyłam w nim pierwsze cztery kotleciki. Pięknie się zarumieniły, potem obróciłam je na drugą stronę i również pozwoliłam się przyrumienić. Wyszły pyszne i chrupiące brązowe falafele. Nie podałam ich w chlebku pita, ponieważ miałam już ugotowany ryż. Zamiast dipa podałam różne warzywa drobno pokrojone i wymieszane z jogurtem naturalnym oraz ziołami. Zjedliśmy smaczny i lekki obiad, a Głodomorek powiedział, że jak są falafele to on nie musi jeść mięsa. To chyba najlepsza rekomendacja :)