poniedziałek, 24 listopada 2014

Koktajlove

Roczniki tak jakoś od 80-ego  wzwyż mogą nie pamiętać czasów ery sprzed fastfooda. Ja oczywiście doskonale je pamiętam. Świadczy to zresztą całkiem dobrze o mojej pamięci, gdyż są to czasy dość zamierzchłe. Już wspominałam w poście o sokach (tutaj) jak to próbowała mnie mama poić sokiem z marchwi z pijalni soków, tego zdecydowanie nie lubiłam. Lubiłam za to wyprawy z rodzicami na paszteciki z barszczykiem, wyprawy do barów szybkiej obsługi, ale najbardziej kochałam wyprawy do barów mlecznych. Kochałam wszelkie naleśniki, budynie, jednak to na co czekałam to był koktajl. Do dziś koktajle uwielbiam. Lubię pestki z malin strzelające między zębami, kiedy dochodzi się do dna różowego napoju. Dziś doceniam przede wszystkim ich zdrowotne właściwości. Nie mogą to zatem być koktajle z dżemu (!), ze śmietaną, cukrem. Nic z tych rzeczy. Dziś koktajle robię sobie sama i dzięki temu mogę je traktować nie jak deser, ale jako jeden wartościowy posiłek, do tego słodki i ukochany :)
Dziś zatem polecam Wam koktajl zielony. Zielony za sprawą dojrzałego avocado. Ten tłusty owoc idealnie nadaje się na podstawę koktajlu, nawet jeśli zrobicie go na wodzie, nie poczujecie braku mleka. Ja jednak ostatnio robię koktajle na bazie mleka roślinnego, kokosowego, owsianego, czasem ryżowego. Co zatem oprócz szklanki mleka i avocado dorzucić do zielonego koktajlu? Zależnie od tego jak słodki ma być napój wrzucamy do kielicha blendera jednego lub dwa bardzo dojrzałe banany. Bardzo dojrzałe, tzn takie, których skórka jest już ciemna, jednak po jej otwarciu ukazuje się jasne, mięciutkie wnętrze. Dla smaku dosypujemy pół łyżeczki cynamonu, odrobinę imbiru, smakosze dodają jeszcze kardamon. Aby zwiększyć ilość błonnika, do kielicha trafia również łyżka ziarenek chia. Jeśli macie opory przed piciem zielonych koktajli, możecie dodać łyżkę karobu, dzięki któremu otrzymacie wspaniały napój w barwie mlecznej czekolady.
Teraz tylko znajdźmy wygodne miejsce na kanapie i podelektujmy się smakiem. Komu jeszcze szklaneczkę? :)




środa, 12 listopada 2014

Ziarnko to ziarnka, aż powstanie chleb!

Pamiętam, jakieś dwadzieścia lat temu przyjazdy mojej cioci ze Szwecji. To było wydarzenie, ciocia przyjeżdżała z lepszego świata. Przywoziła czarne rajstopy i sportowe bluzy i parę jeszcze ciuchów, których w Szwecji nikt już nie potrzebował - u nas to było na wagę złota.
Ale jednego w Szwecji nie mieli, w tym raju, w tym kraju dobrobytu. Nie mieli chleba. Polskiego, pysznego, zwykłego białego chleba. Ciocia zawsze za chlebem tęskniła, jedyne co zabierała ze sobą z Polski, to bochenek chleba.
Jak to się stało, że chleb przez te dwadzieścia lat stał się naszym wrogiem? Wciąż wybór jest ogromny. Pieczywo prosto z pieca, chrupiące bagietki. Ale jednak to nie to samo co kiedyś. Ciężko kupić zwykłą, białą kajzerkę, która nie jest napompowaną chemią watą. Świeży chleb zaczyna być określeniem co najmniej wątpliwym, biorąc pod uwagę, że wypiekane w marketach pieczywo, może być z zeszłego roku, po prostu trwa zamrożone i czeka na swoją kolej.
A nawet jeśli kupimy chleb bez tych wszystkich polepszaczy, udziwnień to co dalej? Z kim podzielisz się kanapką? Mamy całe rzesze bezglutenowców, którzy stronią od mąki pszennej.
Ja od mąki pszennej stronię również, bo ta klasyczna, biała, zajmująca najwięcej miejsca na sklepowych półkach, to dla mnie żywność przetworzona. Nie ukrywam jednak, że chleby razowe z piekarni, na których skład ogranicza się do kilku składników, były i są nadal moimi ulubionymi. Lubię chleb, chociaż nie muszę go jeść codziennie. Czasem piekę sama różne rodzaje pieczywa. A to żytni chleb z sodą (przepis tutaj), A to całkowicie nie chlebowe pieczywo z kaszy jaglanej (przepis tutaj).
Dziś kolejny wypiek z serii - nie klasyka. To pieczywo dla mnie i dla wszystkich wiewiórko podobnych, którzy uwielbiają chrupać orzechy i ziarenka.
A więc moje dzielne wiewióry, czas odsypać trochę zapasów. Między innymi pełną szklankę ziaren słonecznika, pół szklanki mieszanki ulubionych orzechów i migdałów, niepełną szklankę złotego lnu, półtora szklanki płatków owsianych, osiem łyżek zmielonego siemienia lnianego i dwie łyżki nasion chia. Wszystkie te pyszności mieszamy razem w dużej misce i zalewamy letnią wodą, której potrzebujemy około półtora szklanki, Odstawiamy mieszankę na co najmniej dwie godziny, aż cała woda zostanie wchłonięta. Kiedy to już nastąpi dolewamy do miski pięć łyżek rozpuszczonego oleju kokosowego, łyżkę syropu klonowego i dosypujemy szczyptę soli. Mieszamy dokładnie i przekładamy całość do keksówki - zdecydowanie polecam silikonową.
Wstawiamy nasz ziarnisty chleb do piekarnika nagrzanego do 185 stopni na około godzinę.
Uwaga przy wyciąganiu, chlebek póki jest ciepły może się rozpadać, a silikonowa forma nie jest sztywna, zatem najlepiej od razu postawić ją na kratce do całkowitego ostygnięcia.
Kroimy bochenek ostrym nożem. Dla mnie to właściwie nie tylko chleb, ale coś pysznego i sytego, czym można się zajadać kompletnie bez dodatków, albo z odrobiną miodu, lub delikatnym twarożkiem. I nie martwcie się, że to tylko jedna niewielka keksówka. Taka ilość orzechów i ziaren gwarantuje sytość, o której przy zwykłym pieczywie można tylko pomarzyć. Dlatego przygotowując kanapki, pamiętajcie o tym, żeby podzielić ilość przynajmniej na pół :)





wtorek, 4 listopada 2014

Ciasteczka owsiane - maleńkie przegryzki na jesienne smuteczki


Przed samym Halloween opanował mnie amok pieczenia. Od kilku miesięcy niespecjalnie ciągnęło mnie w stronę piekarnika i widocznie nagromadziła się energia, którą przy dobrej okazji udało się wykorzystać nad wyraz produktywnie.
Powstało ciasto z mąki kokosowej i baklava z jabłkiem. I właśnie podczas wyciągania różnych ingrediencji z szafeczki przyuważyłam torbę z mąką owsianą. Pomyślałam, że ciasteczka owsiane to dobra przegryzka w razie Psikusa czy Cukierka :)
Mimo, że całkiem spontaniczny, przepis muszę zapisać, bo wyszło coś naprawdę pysznego. Do misy malaksera wsypujemy szklankę mąki owsianej i pół szklanki mąki migdałowej oraz trzy łyżki surowego kakao. Dodajemy dwie lub trzy łyżki syropu daktylowego, pół łyżeczki sody oczyszczonej i zalewamy całość nie pełną filiżanką rozpuszczonego masła lub oleju kokosowego. Mieszamy pulsacyjnie składniki, dodając w trakcie dwie duże łyżki galaretki ze złotego lnu (który wcześniej zalewamy letnią wodą). Len zastąpi w ciastkach jajko.
Wymieszane składniki wykładamy z malaksera do miski i ręcznie ugniatamy w kulę, którą wkładamy na pól godziny do lodówki. W tym czasie rozgrzewamy piekarnik do 160 stopni i rozkładamy papier do pieczenia na blasze.
Ochłodzone ciasto porcjujemy małą łyżeczką. Każdą porcję w dłoni zmieniamy w kuleczkę, którą rozpłaszczamy delikatnie. Ciasteczka układamy w odstępach. Nie urosną wiele, ale jednak trochę zwiększą swoją objętość.
W piekarniku wystarczy im 15 do 20 minut. Potem czekamy aż całkiem wystygną i możemy chrupać. Oraz bez obaw rozdawać dzieciakom - to naprawdę zdrowe ciasteczka.